Bądź moją Walentynką

Życie na Ziemi to kompromis; to negocjacje; próba zaprowadzenia pokoju i osiągnięcia porozumienia tam, gdzie nie ma żadnego. Najnowszą formą miłości jest przygotowana przez prawnika umowa przedmałżeńska, dzięki której obie strony wciąż trzymają się swoich rzeczy, choć niektórymi z nich się dzielą. Jak nazwałbyś taki związek?

Ktoś ze słuchaczy: Transakcją?
Tak. Transakcją z zamiarem osiągnięcia określonego rezultatu.

Chciałbym przyjrzeć się Walentynkom. A więc będzie to wykład o miłości. W ciągu ostatnich kilku dni słyszałem wiele na temat tego, czym jest miłość, czym nie jest, czym powinna być i czym wydaje się być – począwszy od: „Bóg jest miłością” aż po „Miłość to francuski pudelek”. Nawiasem mówiąc, oba te wyrażenia są prawdziwe, ale w jakimś sensie ograniczające, skoro Boga nie można zdefiniować, zaś pudla można zdefiniować jedynie w pewnego rodzaju zawężonych kategoriach, porównując go z innymi canus domesticus. „Co takiego? Co on powiedział?”

W rezultacie kochamy w sposób obiektywny: Kocham cię ze względu na twoje stopy. Kocham twój nos. Kocham twoje włosy. Kocham twoje cycki. Kocham cię, bo jesteś inteligentna. Kocham cię z powodu twoich artystycznych osiągnięć. Kocham cię, bo przy tobie czuję się dobrze. Kocham cię ze względu na twój nowy jacht. Kocham cię, bo chodzimy do tego samego kościoła. Kocham cię, ponieważ jesteś czarny lub niebieski, lub zielony. Kocham cię, ponieważ nie lubimy wielu podobnych rzeczy. Kocham cię, gdyż w jakiś sposób rozprawimy się z naszymi ziemskimi dylematami i razem znajdziemy rozwiązanie. Kocham cię, ponieważ ojciec mi kazał. Kocham cię, bo w ten sposób sprzeciwiam się mojej tradycji kulturowej. Kocham cię z powodu wszystkich tych drobiazgów, którymi się dzielimy. Kocham cię pomimo pewnych twoich dziwactw, ale będę się starał je zmienić lub po prostu będę musiał się do nich przyzwyczaić. To zadziwiające, prawda?

Czymże do licha jest miłość? Jedną rzecz powiem ci na pewno: nie jest ona formą wymiany. A jeśli zaczniesz od tej przesłanki, to bardzo ci ona pomoże. Oto całkiem niezła definicja, którą gdzieś usłyszałem: miłość jest dawaniem. A więc być może zanim zdefiniujemy miłość, powinniśmy określić, czym jest dawanie. Jak wiele mamy rodzajów dawania? Mamy rodzaj dawania, który utożsamiam z wymianą, polegający na tym, że ktoś, kto kocha pieniądze, wyciąga spluwę i mówi ci tak: „Oddawaj pieniądze, albo odbiorę ci życie”. No i oddajesz mu swoje pieniądze. Oczywiście, że mu je oddajesz. Mamy też pewien rodzaj dawania, który można sprowadzić do tego: „Powinniśmy dać cioci Zosi prezent na święta w nadziei, że o nas nie zapomni w swoim testamencie lub czymś nas obdaruje, czy jakoś się odwzajemni”. Albo: „Co dała nam w zeszłym roku?”, albo: „Kupiliśmy zbyt tani prezent”, albo: „Niczego jej nie damy, bo ona nic nam nie dała”. Istnieje też taki pozornie ładny rodzaj dawania, gdy ze szczerego serca dajesz coś, co bardzo cenisz, a potem jesteś nieco rozczarowany, jeśli tego nie doceniono lub jeśli dar, który otrzymujesz w zamian, nie wydaje się być współmierny do wartości, którą przypisałeś własnemu podarunkowi. Istnieje też inny poziom dawania, który jest oparty na całkowitym wyrzeczeniu. Oto składasz swe życie w ofierze na ołtarzu ludzkości, obmywając rany trędowatym. Nie próbujesz jednak uleczyć niezwykłego bólu i ran, które są w twym sercu.

My mówimy o innym rodzaju dawania i utożsamiamy go z miłością, bo w istocie jest on miłością w nazewnictwie, którym się posługujemy. Jest to dawanie z całkowitą świadomością, że rekompensata jest zupełnie niepotrzebna. A więc sama idea, że miano by ci coś podarować w zamian za dar, który dałeś, nie mieściłaby się nawet w twoim pojmowaniu. Gdy rzeczywiście wyjdziesz ponad swą ograniczoną tożsamość, to zobaczysz, że poprzez dawanie siebie w darze, otrzymujesz miłość, która jest częścią tego, czym jesteś.

Jedną z najtrudniejszych idei do przekazania komuś na tej ścieżce jest idea umiejętności przyjmowania daru. Nie możesz naprawdę dawać, jeśli nie potrafisz przyjmować. Twoje rozpoznanie tego, że jesteś godzien przyjęcia jakiegokolwiek ofiarowanego ci z miłością daru, jest częścią procesu, przez który przechodzisz, aby odkryć, kim naprawdę jesteś.

Trudno jest też zrozumieć, że nie można dać czegoś, co nie jest wieczne. Zaczynamy wreszcie pojmować, że gdy mówimy o miłości, mamy na myśli stwarzanie. Miłość to jedynie rozszerzenie bądź projekcja tego, czym, jak myślisz, jesteś. Jakże wiele razy mówiłeś, ofiarowując podarunek: „To będzie doskonały prezent dla wujka Janka. To tak do niego pasuje”. Umieściłeś go więc w określonej kategorii. Nadałeś mu tożsamość. To zadziwiające!

Jedyną rzeczą, którą ostatecznie możesz w pełni i całkowicie oddać, nadal ją zachowując, jest idea. Tylko w przypadku idei jest tak, że im więcej jej dajesz, tym więcej jej masz. Lecz pamiętaj o jednym: ostatecznie możesz być jedynie ideą na swój temat. I możesz innym zaofiarować w darze jedynie to, czym, jak myślisz, jesteś, lub to, czym, jak myślisz, są oni, a to tak naprawdę jedno i to samo. To, czym oni są, odzwierciedla bowiem jedynie to, czym, jak myślisz, sam jesteś. Jak bardzo zatem kochasz odbiorcę daru, który ofiarujesz? Wiele tożsamości, żyjąc w stanie niepewności, potrafi kochać tylko na tyle, na ile mogą utrzymać coś na dystans. Następnie możemy ustanawiać bożki na zewnątrz siebie i obdarzyć je cechami, czy też ideami, które podziwiamy. Ostatecznie zawiodą nas one, ale to w porządku. Możemy przecież ustanowić inne, nowe bożki, które będziemy kochać i które ostatecznie odrzucimy.

Słyszałem, jak ktoś powiedział: „Nie wiem, czym jest miłość, ale wiem, kiedy jej doświadczam”. A zatem miłość jest doświadczeniem? Oto zbliżamy się do sedna, prawda? Tak, miłość jest doświadczeniem. Stwarzanie jest doświadczeniem. Stwarzanie jest tak naprawdę darem, który otrzymujesz ze Źródła, od Boga; jest ono również twoją zdolnością przyjmowania. Na tej Ziemi zawsze wymagano od ciebie jedynie tego, abyś przyjął w pełni swoje dziedzictwo, czyli dar wolności i miłości, które do ciebie należą.

„Wiem, że mnie bardzo kochasz, ale jak bardzo? Czy zostaniesz moją Walentynką?” „Co mam zrobić, aby zostać twoją Walentynką? Jakie masz wymagania? Co mam ci dać w zamian?” Dualistycznej świadomości jest niezwykle trudno pojąć ideę, że w miłości nie wymaga się żadnej wzajemności. Na Ziemi bowiem wszystko opiera się zasadniczo – z powodu złudzenia – na wzajemności. Myślisz przecież w sposób liniowy. Opierasz wszystko to, co masz nadzieję osiągnąć, na tym, co osiągnąłeś wcześniej. A potem obraca się to w proch. A więc szukasz czegoś innego. Potem i to odchodzi. A więc szukasz czegoś innego. Nie przestajesz szukać. Ludzie chodzą sobie po Ziemi i mówią: „Chcę jedynie odrobiny miłości. Chcę jedynie odrobinę uznania. Chcę jedynie, aby ktoś dzielił ze mną życie”. Czy ta samotność jest prawdziwa? Pewnie, że jest prawdziwa! A gdy odnajdujesz tę miłość, czy ta miłość jest prawdziwa? O kurczę blade, pewnie, że tak! Dlaczego nie miałaby być prawdziwa, Synu Boży? Czy sądzisz, że istota uczuć, których doświadczasz, nie jest prawdziwa? Oczywiście, że jest prawdziwa.

Miłość jest miłością. Nie ma w tym pokoju nikogo, kto by nie poczuł gdzieś w swej świadomości tak głębokiej miłości, że aż nie wiedział, co ze sobą począć. Czy byłeś kiedyś tak bardzo zakochany, że aż nie mogłeś tego znieść? Nie chciałeś się nawet zbliżać do przedmiotu swego uwielbienia. Chciałeś po prostu stać na uboczu, smakując to niezwykłe, ekstatyczne unicestwienie własnego jestestwa. Wychodziłeś chyłkiem w nocy tylko po to, aby przejść koło jej domu i spojrzeć na zapalone światło. To jest żałosny sposób kochania. Nieuniknione było to, że twoje nadzieje w końcu się rozwiały. Zbliżyłeś się i odkryłeś, że cokolwiek o niej myślałeś, nie pokrywało się to z tym, czego oczekiwałeś. Jednak istota tej potrzeby miłości jest boska. Oczywiście, że tak. Czym innym mogłaby być?

Miłość, na swym bardzo wysokim poziomie na Ziemi, sprowadza się do oczekiwania. Nie ma mowy o pełnej radości ze spełnienia na Ziemi. Jestem pewien, że większość z was jest tego świadoma, ponieważ macie w sobie wrodzone poczucie niezadowolenia, wynikające z potrzeby dokończenia poszukiwań i odkrycia prawdy o sobie. A więc miłość staje się swego rodzaju poszukiwaniem drugiej połówki. Ale jesteś tylko połową. Ty wciąż szukasz drugiej połówki, nie wiedząc, że druga połówka jest w tobie. Czy zostaniesz moją Walentynką? Oczekuję, że będziesz moją Walentynką w sposób absolutny i całkowity. „No cóż, zgodzę się być twoją Walentynką, ale tylko do pewnego stopnia”.

To właśnie mówisz Bogu, prawda? Gdyby Bóg się zapytał: „Czy będziesz moją Walentynką?”, ty odpowiedziałbyś: „Pewnie. Ale jakie masz wymagania?”. A On na to: „No cóż, jednym z wymogów jest, abyś był szczęśliwy przez cały czas. Musisz być radosny. Musisz doświadczać ekstazy. Musisz rozszerzać z siebie jedynie miłość i widzieć tylko piękno. Czy stać cię na to?”. Ty zaś odpowiadasz: „Ale kto mnie o to pyta? Skąd mam wiedzieć, czy rzeczywiście jesteś Bogiem? Skąd mam wiedzieć, że naprawdę możesz mi dać te rzeczy?”. Bóg nawet nie słyszy, gdy prosisz Go o coś konkretnego. On już wie, że masz wszystko. To zadziwiające. Jak mówi ta piosenka: „Kochanie, nie mogę ci dać niczego prócz miłości. Tylko miłości mam dostatek”. To zadziwiające. To najwyższa prawda. „Tak, ale czy ty mnie naprawdę kochasz, czy tylko tak mówisz?” Zadziwiające, prawda? To jest taki rodzaj miłości, który doprowadzi do twojego przebudzenia. To taki rodzaj miłości, która spotkała was wszystkich, ale wasze idee szybko roztrzaskały się o ziemię, ponieważ nic nie ułożyło się tak, jak chcieliście.

Czasami trudno jest zrozumieć, że absolutnie nic na Ziemi nie ułoży się tak jak chcesz – poza śmiercią. A w procesie uznawania śmierci, ograniczyłeś się do idei bólu, morderstwa, chciwości i wszystkich rzeczy, które wiążą się z tym na Ziemi. „Chcę, żebyś był moją Walentynką, ale nie chcę, żeby tamten człowiek o tym wiedział; nie chcę też, żeby on był moją Walentynką, tylko ty”. Jakże wcześnie w dzieciństwie uczymy się wykluczać. Częścią naszej ścieżki przetrwania jest nauka rozróżniania i dyskryminacji. Gdy byłem małym chłopcem, nie znosiliśmy kartek walentynkowych. Przychodziły na małych kawałkach papieru, na których wypisane były same okropności. Ludzie wysyłali je anonimowo do innych ludzi, pisząc na przykład: „Nienawidzę cię”. W dzisiejszych czasach w ogóle nie zajmujemy się ludźmi, których nienawidzimy. Nienawidzimy ich poprzez wyłączenie ich z naszego życia, z naszych wyobrażeń.

Problem więc sprowadza się do umiejętności przyjmowania, umiejętności powiedzenia: „Ok. Biorę to!”. Jeśli bowiem dałbym ci wszystko, o co tylko mógłbyś na tej Ziemi poprosić, nigdy by cię to nie zadowoliło. Wiesz doskonale, że by cię nie zadowoliło i dlatego tu jesteś. Dotarłeś do takiego etapu w rozwoju swojej świadomości, w którym spojrzałeś w przyszłość i zobaczyłeś, że umrzesz. Ujrzałeś śmierć, prawda? Widzisz, że wszystko tutaj umiera. To niesamowite!

„No cóż, jeśli to prawda, że muszę wszystko rozdać, aby to zachować, jak naucza Jezus w Kursie Cudów, to co się ze mną stanie, jeśli w to uwierzę i rozdam wszystkie swoje rzeczy?” Dobre pytanie. „Łatwo ci mówić. Mówisz mi, bym szerzył swoją miłość i rozdawał ją, ale przecież jestem tutaj, na Ziemi. Muszę jeść. Potrzebuję domu. Potrzebuję samochodu. Muszę utrzymać się przy życiu. Mam prawo do pewnych rzeczy. Chciałbym powysyłać Walentynki i chcę, żeby ludzie odwzajemniali moją miłość. Muszę to wszystko robić, nieprawdaż?”

Rozpoznanie prawdy o sobie jest procesem transformacji, który nie ma nic wspólnego z tym, co robisz na Ziemi. Motywacją, by nie robić niczego, osiągniesz to samo, co motywacją, by pójść w świat i robić wszystko. Nie ma między nimi żadnej różnicy. Jesteś na tej Ziemi i skonstruowałeś tę Ziemię w wyniku ograniczonej identyfikacji własnej jaźni. Gdy tylko odkryjesz, kim naprawdę jesteś, Ziemi tu dłużej nie będzie. Czy ma to coś wspólnego z miłością? Tak, jest to całkowicie związane z miłością. Dopóki bowiem rozróżniasz w swoim umyśle, co jest miłością, co jest piękne i pożądane, dopóty odrzucasz inne swoje idee czy aspekty jako mniej boskie, mniej prawdziwe, mniej godne miłości. Nie znikają one tylko dlatego, że wyrzucasz je ze swej świadomości. Pozostają z tobą. To właśnie ich się boisz i przed nimi bronisz.

Jeśli miłość jest prawdziwa, a zapewniam cię, że jest; jeśli Bóg jest faktem, a zapewniam cię, że jest; jeśli prawda nie wymaga twojej opinii, aby była prawdziwa, a zapewniam cię, że jest prawdziwa – to nie może istnieć coś takiego jak zło, nienawiść, brak, unicestwienie, podział, manipulacja, potrzeba identyfikowania się, czy też utrwalania, bądź bronienia czegokolwiek. „Czy mówisz więc, że miłość jest tylko czymś biernym? Czy miłość to agape? Czy miłość to jedynie duch? Czy miłość to usadowienie się na szczycie góry i pozostawanie w stanie Samadhi, w swego rodzaju eterycznej Nibylandii?” Wręcz przeciwnie: miłość jest, miłość to amo. Miłość jest całkowicie czynna i nie ma w sobie nic obiektywnego. Jak można coś takiego wyrazić? Miłość jest wrzeniem świadomości w akcie spełnienia. Miłość jest rozpoznaniem rozdzielenia, samotności, niezwykłej tęsknoty, potrzeby samospełniającej się. Oczywiście, że tak. Czy jest ona czynna? Jest całkowicie czynna! Czy sądzisz, że Boża Miłość do ciebie nie jest czynnym działaniem? Oczywiście, że nim jest, ale nie chodzi tu o działanie na zasadach wzajemności, ale o działanie w prawdzie o Sobie – w akcie rozpoznania Siebie. Czy moja miłość do ciebie jest czynna? Jasne, że tak! Bo jest czym? Ekspresją mnie samego. Czymże jest stwarzanie, jak nie uświadomieniem sobie piękna wypływającego z rozpoznania piękna Jaźni, czy też Źródła? Wow! Czymże takim się dzielimy, kiedy wypisujemy walentynki lub słuchamy muzyki? W sposób czynny uczestniczymy w energiach, czy też promieniach, czy też strukturze świadomości. I to jak!

Widziałem wiele definicji miłości jako czynności obiektywnej, w której słowo „miłość” ma tę samą konotację, co „cudzołóstwo”. Coś w rodzaju: „Pozwól mi kochać cię dzisiaj. Do diabła z dniem jutrzejszym”. To coś bardzo czynnego. Z tego punktu widzenia „amo” wymaga oczywiście przedmiotu. Ale z drugiej strony, tak jak mówiliśmy o tym wcześniej, widziałem jak określano miłość w bardzo niesprecyzowany sposób, jako stan osoby, która po prostu siedzi bezczynnie. To taki stan, w którym mówisz: „Nie zbliżaj się do mnie. Jestem w stanie miłości. Kocham jedynie Jezusa i do diabła z innymi”. To zadziwiająca idea. Chcesz zobaczyć naprawdę obiektywną miłość? To przyjrzyj się kiedyś ezoteryce chrześcijańskiej. „Kocham mojego guru i byłbym wobec niego niewierny, jeśli przyszedłbym do ciebie”. To bardzo dziwna idea. Posłuchaj uważnie, co mam do powiedzenia o miłości i jej obiektach.

Miłość nie jest pięknem, choć słyszałem, że definiowano ją już w ten sposób. Piękno wymaga percepcji. Miłość w ogóle nie wymaga percepcji. W istocie tam, gdzie jest percepcja, tam nie ma mowy o prawdziwej miłości, ponieważ jeśli istnieją jakieś stopnie porównywania, to muszą one zawierać element czegoś mniejszego niż miłość, a Bóg nigdy nie jest „mniejszy niż…”. Nie ma czegoś drugorzędnego w stosunku do miłości. Nie mogę więc postanowić kochać jedną rzecz, a odrzucić inną. To nie jest miłością. To jest nienawiścią. Mocne słowa, prawda?

Jeśli podejdziesz do kogoś na ulicy i powiesz: „kocham cię”, to co on ci odpowie? „Hej, odbiło ci, czy co? Czego ode mnie chcesz? Masz tu dolara. Kup sobie kawę. Dlaczego mi to mówisz? Co to znaczy, że mnie kochasz?” Niesamowite! Przyjrzałem się dzisiaj Ziemi i zobaczyłem, jak karmiczne identyfikacje, czyli osobowości, w rozpaczliwy sposób usiłują nawiązać między sobą komunikację. Nie zdają sobie sprawy, że jest to absolutnie daremne. Nie zdają więc sobie sprawy, że coś takiego jak „przedmiot” – a dotyczy to również przedmiotu ich uwielbienia – dosłownie nie istnieje, chyba że tylko w ich świadomości. Obdarzyli go oni cechami charakterystycznymi, które następnie odrzucą i zanegują. Nasz brat Jezus w Kursie Cudów mówi o tym w ten sposób: ty dosłownie nie widzisz swego brata, który stoi tuż obok ciebie, a gdybyś potrafił go na chwilę zobaczyć, zrozumiałbyś natychmiast, że jesteście jednym w braterstwie, jednym w Chrystusie, i znaleźlibyście się w Domu dzięki waszej miłości. Tak naprawdę widzisz jedynie kopię swojej świadomości, swoich własnych wspomnień. Rozpaczliwie pragniesz kochać coś na zewnątrz siebie, ale skoro w swoim utożsamieniu ograniczenia i winy dosłownie dokonałeś projekcji obrazu na zewnątrz siebie, ponieważ go znienawidziłeś i odrzuciłeś, to nieuniknione jest, że teraz nie umiesz przyjąć miłości swoich własnych projekcji. Oczywiście, że nie. Jakże mógłbyś je przyjąć? W najlepszym razie możesz im współczuć z powodu śmierci.

Niekiedy metoda, za pomocą której odkrywasz, o czym mówimy, wydaje się rygorystyczna i trudna. Czytamy owe zdania w Kursie i ja nauczam tego w Prawdzie, że ty boisz się prawdy o sobie. Gdy miłość usiłuje się do ciebie zbliżyć w jakimkolwiek prawdziwym sensie, ty ją odrzucasz i bronisz się przed nią. Czymże w istocie myślisz, że jest miłość, jeśli nie Chrystusem, jeśli nie Bogiem-człowiekiem? Ty nie chcesz mieć nic wspólnego z Bogiem-człowiekiem. Skłoniłby cię on bowiem do porzucenia twojej ograniczonej jaźni. Bardzo się tego boisz. „Zawrzyjmy kompromis – ja częściowo nie będę zwracał uwagi na to, czym, jak myślę, ty jesteś, a ty nie będziesz zwracał uwagi na to, czym, jak myślisz, jestem ja, i być może uda nam się pozostać razem, dopóki nas śmierć nie rozłączy”. Stoję teraz przed tobą i mówię ci, że nie ma czegoś takiego jak oddzielność. Nigdy nie jesteś sam i dosłownie nie możesz być sam. Gdy to odkrywasz, możesz doświadczyć wielu chwil osamotnienia, ponieważ jeśli nigdy nie czułbyś się samotny, to jak mógłbyś wiedzieć, że istnieje coś takiego, jak całkowita nie-samotność? To samo można powiedzieć o jakimkolwiek doświadczeniu, które kiedykolwiek miałeś we wszystkich swoich bankach wspomnień.

Wszystko, co kiedykolwiek ci się przydarzyło, doprowadziło cię do punktu w czasie i przestrzeni, w którym znajdujesz się obecnie. Czy jest jakieś inne miejsce, w którym raczej wolałbyś być? Czy istnieje tam na zewnątrz coś lepszego, co możesz kochać bardziej niż to, z czym jesteś teraz? Czego szukasz? Co masz nadzieję odnaleźć? Posłuchaj mnie. Nie możesz tego znaleźć tutaj. Tego tu nie ma. Na Ziemi nie ma miłości. Gdy wreszcie doświadczysz w całej pełni uczucia jedności, które pojawia się dzięki procesowi twojej transformacji, to uświadomisz sobie natychmiast fałsz Ziemi i nierzeczywistość wszystkiego wokół ciebie.

Nie kocham cię „pomimo rzeczy, które o tobie myślę”. Kocham cię, ponieważ wiem, kim jesteś. Nie kocham cię z powodu właściwości, które ci przypisałem, ani z powodu dokonanych przez nas porównań innych osób, które w całym tym zamieszaniu są pozornie na zewnątrz ciebie. Jesteś nieporównywalny. Czy można by z czymkolwiek porównać Syna Bożego? Z czym byś go porównał, jeżeli nie z Ojcem, który jest tym samym, co on? Nie jest tak, że masz o sobie zbyt wysokie mniemanie, lecz o wiele za niskie. Ograniczasz sam siebie. Ograniczasz swoją zdolność kochania, ponieważ nie potrafisz przyjąć idei, że to w tobie zawarta jest cała istota świadomości wszechświata.

Czyż wszechświat nie mógłby kochać siebie całkowicie? A cóż innego on czyni? Wow! Spójrz jedynie na to, czym naprawdę jest miłość. W złudzeniu odrębności miłość bowiem wydaje się przedłużać swe istnienie i rzeczywiście to czyni, przez co wcale nie staje się mniej kochająca. Czyż ty nie jesteś przedłużeniem istnienia Boga? Mówię ci prawdę, twierdząc, że nie ma stopni boskości; że stan bytu, dharma, Boża Wola – jest jednością i pojedyncznością; że w tym ołówku jest tyle samo boskości, co w czymkolwiek we wszechświecie. Wszechświat nie jest sumą swoich części. Podobnie jak moja miłość do ciebie nie wynika z dodania do siebie twoich przeróżnych zalet, po to abym mógł dojść do wniosku, że jesteś dla mnie atrakcyjny.

Jakże byłoby miło, gdybyś wreszcie pojął, że wszystko może być dla ciebie jedynie całkowicie pożądane lub całkowicie niepożądane. Wyeliminowałbyś wówczas wszelką potrzebę osądzania i jedynie kochałbyś. Wow! Dajemy więc sobie nawzajem jedyną walentynkę, którą można by kiedykolwiek naprawdę zaofiarować – czyli siebie samych. Dopóki zachowuję dla siebie jakąkolwiek część mojej walentynki, nie mogę cię w pełni kochać. A więc daję ci moją miłość i nie proszę, abyś się odwzajemniał, ponieważ nie możesz mi się niczym odwzajemnić, gdyż tylko poprzez dawanie ci mojej miłości mogę ją zachować i być kochanym.

Jakże mógłbym kochać, gdybym tylko siedział w oddzieleniu od czegoś i pozwalał, aby było to na zewnątrz mnie? Miłość przecież jest czynna – jest aktem stwarzania. Gdy rozpoznasz ostateczną prawdę o sobie, Synu Boży, odkryjesz, że jesteś stwórcą. Stojąc tu teraz przed tobą, ja tak naprawdę cię stwarzam. Czy nie widzisz, że to twoje wyobrażenie daje początek twemu postrzeganiu? Czy zatem stwarzasz coś nienawistnego? Czy stwarzasz coś, czego nie lubisz, i czego chcesz się pozbyć? To dziwne! Jezus mówi pięknie w Kursie, żebyś chronił wszystko, co cenisz, poprzez rozdawanie tego. Wow! „No cóż, ja już tego próbowałem, ale nie zadziałało. Poszedłem w świat, rozdałem mnóstwo rzeczy i nie doceniono mnie. Świat jest po prostu niedobry i nie mogę tego zmienić, a więc będę sobie radził najlepiej, jak potrafię”.

Proces pełnego dawania, czy też dawania całego siebie, jest procesem poddania się, czy też odłączenia, czyli śmierci – to dobre słowo na opisanie tego. Wywołuję w tobie proces umierania – a ty wciąż tu będziesz po jego zakończeniu. Czyż to nie zadziwiające? Ależ to radosna myśl! Nie ma śmierci, bracie. Jeśli byłoby coś takiego jak śmierć, to jakże mogłaby istnieć miłość? Czy wówczas kochałbyś coś, dopóki by to nie umarło? A później znalazłbyś coś innego do kochania i zmagania się w chaosie? Wow!

Gdzie zatem znajdujesz jedność? Gdzie odnajdujesz tę prawdę? W sobie. Wszechświat jest ostatecznie jedynie twoim wyobrażeniem na jego temat. Jak bardzo naprawdę kochasz? Co takiego dzisiaj odrzuciłeś jako niepożądane? Jak bardzo broniłeś się dzisiaj przed projekcjami, przed własnymi złudzeniami? Napięcie nie należy do przymiotów łaski. To bardzo piękne. I brzmi znajomo. Jest to dostępne przez cały czas. Czy potrafisz więc przyjmować dary? Bądź moją Walentynką. „Nie dam ci w tym roku walentynki. Dałem ci walentynkę w zeszłym roku, ale od ciebie nic nie dostałem i nigdy ci tego nie zapomnę”. Żadne z twoich żalów, nic z przeszłości, której się kurczowo trzymasz, nie jest prawdziwe. Nic z tego nie jest prawdą!

Po raz pierwszy… I nie chodzi mi o to, że myślę o czasie w kategoriach sekwencji, lecz w tej szczególnej strukturze, czyli w tym momencie, próbujemy nauczać „złudzenia” i być może użyjemy właśnie tego słowa. W tym sensie Pojednanie, czyli przemiana umysłu, czyli zmartwychwstanie, jest całkowicie subiektywne i zależy jedynie od ciebie, i nic poza tobą nie może do niego doprowadzić. Ta myśl jest dla ciebie bardzo trudna. Bardzo trudno jest ci przyjąć, że w swoim stanie świadomości jesteś odpowiedzialny za to, by nastały pokój, chwała i Niebo, i by zakończył się wszelki ból. Zatrzymaj się jednak na chwilę i zastanów. Skoro dysponujesz świadomością – a zapewniam cię, że tak jest, ponieważ sam mi to mówisz – i myślisz, że jesteś sobą, ale nie potrafisz mi powiedzieć, kim jesteś, to będzie ci coraz łatwiej przyjąć ideę dojrzewania, czyli tego, że budzisz się ze snu i wracasz do swego pierwotnego źródła. W tej myśli nie ma nic nowego. Jest ona tak stara jak człowiek i opisuje coś, co wydarza się jedynie w chwili objawienia.

Coś ci powiem: wszelkie moje próby nauczenia cię, co mi się przydarzyło w momencie objawienia, są pewnym zafałszowaniem. Mówię ci, że pewne zdania z Kursu Cudów są praktycznie takie same, jak u wielkiego pogańskiego mistyka Plotyna, w neoplatonizmie lub u chrześcijańskiego mistyka Mistrza Ekharta, lub jeszcze bardziej bezpośrednio – u Meher Baby, którego pewne wypowiedzi można znaleźć w Kursie Cudów, lub u mnie. Dzięki bezpośredniemu wstawiennictwu świadomości, która objawiła się w spisywaniu Kursu Cudów z innego poziomu świadomości, w końcu powinno ci przyjść do głowy, że jesteś czymś dużo, dużo więcej, niż pozwoliłeś sobie być do tej pory. Na miłość boską! To właśnie się tu dzieje. Dość trudno jest ci zrozumieć, że jedynym wymogiem jest to, abyś rozpoznał prawdę o sobie. Nie ma innych wymagań. Obudź się! Obudź się! Twoje stworzenia czekają na ciebie. Rozdarcie tej tkaniny zostało naprawione. Ty śnisz. To wszystko już się skończyło.

Trudno jest czuć miłość, kiedy ktoś cię atakuje, prawda? Właśnie przyglądałem się dylematowi świadomości ludzi, którzy pragną kochać, lecz mieszkają w wioskach, w których są rzekomo nieustannie atakowani i błędnie rozumiani. W takim wypadku potrzeba pewnego wysiłku, czy też determinacji. Właściwym słowem byłaby tu „wiara”. Lub „zaufanie”. Zaangażuj się w Życie Wieczne czy też ideę, że nie ma śmierci. Nie może ci się nie udać, a więc głowa do góry!

Wiesz co? W miarę robienia postępów na tej ścieżce odrzucenie przestanie być dla ciebie jakimkolwiek problemem. To nie jest łatwe. Bardzo trudno jest nauczyć tego osoby początkujące, zwłaszcza, gdy stają się bardzo wrażliwe i naprawdę chcą kochać, a nie potrafią zrozumieć, dlaczego są odrzucane i dlaczego na Ziemi panuje tak wielka chciwość i zepsucie. Trudno mi jest wówczas przekazać im, że „dzieje się tak dlatego, że taki jest świat”. Ci ludzie wciąż myślą, że musi być coś na zewnątrz nich, co kiedyś z całkowitym współczuciem potraktuje wyobrażenie, jakie chwilowo zbudowali na swój temat.

Gdy się budzisz, odkrywasz wreszcie, że jest ci zupełnie obojętne, co mówią o tobie ludzie na Ziemi. Dlaczego? Ponieważ wiesz, że to nie jest prawdą. Siła, z jaką tożsamość broni samej siebie, jest szaleństwem. Muszę ci tu jednak coś powiedzieć: Gdy odkryjesz prawdę o sobie, nie będzie to miało dla ciebie żadnego znaczenia i wówczas zaczniesz dzielić się prawdą o tym, kim jesteś. Odkryjesz, że jesteś mną. Kto myślisz, że tu stoi i tego naucza? Co myślisz, że Brat Jezus ma na myśli, gdy mówi w Kursie Cudów, że Bóg ma tylko jednego Syna? Nic dziwnego więc, że tak bardzo cię kocham! Nic dziwnego, że daję ci wszystko. Dlaczego miałbym nie dać? Czego miałbym się trzymać? Nikt nie może w pełni dać, dopóki ma w sobie poczucie braku.

Nie możesz kochać kogoś w pełni, dopóki nie kochasz siebie. Wszyscy jednak mieliście swoje piękne chwile. Blask księżyca nad jeziorem, szczekanie psa w oddali, wiatr szeleszczący gałęziami sosen, ostry zapach gorczycy na łące, odkrycie maleńkiego polnego kwiatka wyrastającego ze skalnej szczeliny, czy wielkiego pazia królowej nad poranną trawą, niesamowite uczucie samotnej nostalgii, gdy słyszysz w swym sercu dźwięki odwiecznej melodii… Czymże innym mógłbyś być, jak nie boskością? Te chwile spełnienia, ekstazy i pokoju ducha są częścią twojego dziedzictwa. To jesteś prawdziwy ty. I tak będziesz się czuł, i taka będzie każda chwila, której na to pozwolisz, nie poprzez przygotowanie się na dzień jutrzejszy lub przyszły tydzień, lub przyszły rok, po to by trwać w ograniczonym wyobrażeniu o sobie, lecz raczej przez wejście w tej chwili w to, czym naprawdę jesteś i odkrycie – dzięki poddaniu się, dzięki niebronieniu się – nietykalności mocy, którą jesteś.

Gatunek ludzki jest związany przymierzem, które już wypełniono. Czeka on jedynie na twój powrót, aby dopełniło się Niebo. Tylko to jest wymagane. Szczęśliwego Dnia Świętego Walentego! Czy umiesz przyjmować? Czy potrafisz wreszcie zrozumieć, że chodzi o dawanie, a nie o to, co dajesz? Czasem jest to piękny proces, gdy ktoś, kto cię kocha, robi coś z myślą o tobie – a zapewniam cię, że jesteś kochany… Przyglądasz się wówczas bardzo szybko myśli, która wiązała się z ich darem, temu, jak poszli do sklepu i to kupili, jak myśleli o tym i planowali ci to dać, i wyczekiwali tej chwili, zakładając, że właśnie tego chcesz. To jest sam początek tego procesu, nieprawdaż? Ci, którzy potrafią rzeczywiście przyjmować, są zawsze bardzo pokorni, ponieważ rozumieją, że darczyńca daje jedynie z miłości. To bardzo piękne.

Przyjmuję dar, który mi dajesz, ponieważ rozpoznaję, że jesteś Synem Bożym. Widzę, jak mnie stwarzasz w swoim darze dla mnie. W samym zaś przyjęciu twojej miłości do mnie było moje dawanie miłości tobie. I rzeczywiście nie ma różnicy między dawaniem a otrzymywaniem, ani też nigdy nie mogłaby ona istnieć.

[śpiewa] Daję ci prawdziwą miłość i ty dajesz mi prawdziwą miłość. Jakże piękne słowa wypływają z umysłu człowieka. Z jakiego miejsca we wszechświecie mogłyby pochodzić słowa czy idee, jak nie z umysłu człowieka? Czy jesteś dzisiaj świadomy swojej boskości? Czy postępowałeś dziś jak Syn Boga? Nauczam cię, abyś dokonywał przeglądu na koniec dnia. Puść szybko taśmę z dnia w swoim umyśle i powiedz: „Nie zrobiłem tego tym razem do końca jak należy, ale chwileczkę – czy wybaczono mi to?”. I wielki głos powie: „O tak, wybaczono ci”. Pójdź więc sobie i popełnij jakieś większe błędy, a te również ci wybaczę. Ale pamiętaj o jednym: Nie możesz mnie nabrać. Jestem prawdą i mówię ci, że nie możesz mnie nabrać. Nie mówię z punktu widzenia logiki. Nie będę przemawiał ci do rozsądku. Cóż mógłbyś przede mną ukryć? Przecież cię znam. Gdy zaczniesz to robić, będziesz miał w sobie poczucie czystości. Nie jest konieczne, abyś dokonywał potem zadośćuczynienia za swoje uczynki bądź wymyślone zło. Przebaczenie płynie z serca. Czy boisz się więc pójść pod ołtarz, by ujawnić to, co naprawdę o sobie myślisz? Oczywiście, że się boisz. Dlatego tu jesteś.

Weź mnie za rękę. Pójdziemy razem. Wyniosę cię aż tutaj. Gdy dojdziemy do ostatniego punktu, popchnę cię i przepchnę na drugą stronę, a twój sen się skończy i obudzisz się w Domu. I powiesz: „Och, to był tylko sen!”. Wszyscy mieliście przejmujące sny, które wydawały wam się tak prawdziwe, a potem nagle budziliście się i wszystko było bardzo żywe w waszym umyśle. „Och, to był tylko sen…” Właśnie to ci się przydarzy, gdy odkryjesz nierzeczywistość Ziemi. To będzie wyglądało właśnie tak. Po prostu powiesz: „Och!”. Wielu z was doświadcza tego w tej chwili. Im bardziej w to wchodzisz, tym wyraźniej to się dzieje. Chciałbym, abyśmy trochę się wyciszyli.

Dzień dobry. To jest już inny dzień. Tak naprawdę to już dwa dni po Walentynkach, ale Walentynki są każdego dnia, jeśli na to pozwolisz – dzięki temu, że ty dajesz swoją walentynkę. Ktoś powiedział, że czuł się głupio i o tym właśnie przez chwilę porozmawiamy, ponieważ gdy jesteś zakochany, zachowujesz się głupio, prawda? W miłości nie ma nic praktycznego. Jeśli traktujesz miłość jako coś praktycznego, to tak, jakbyś próbował traktować Boga jak coś praktycznego. W Bogu nie ma nic praktycznego. Jakże mogłoby być? Bóg jest całkowicie niepraktyczny. Wszystko, czego naucza geniusz lub świadomość mistrzowska, zawsze będzie głupie dla człowieka zmysłowego. Dotyczy to również miłości, czy też idei całkowitej miłości. Idea całkowitej miłości zakłada bowiem porzucenie, czy też poddanie się temu, kogo uwielbiasz – rozszerzenie twojej pełnej jaźni na ów obiekt miłowania, czy też owo wyobrażenie bądź percepcję.

W Bogu nie ma żadnej praktyczności ani racjonalności. Bóg jest ogniem, który płonie w tobie i który trzeba wyrazić. I to właśnie czynisz przez cały dzień. Chodzisz po świecie, próbując wyrazić tę radość, to niesamowite poczucie obfitości w sobie. Co zatem jest miłością? No cóż, przyjrzeliśmy się wielu rzeczom, którymi miłość nie jest. Miłość oczywiście nigdy nie wiąże się z formą jakiejkolwiek wymiany. Miłość nigdy nie jest obiektywna, nie może być. Miłość nigdy niczego nie wyklucza – nie jest w stanie tego robić. Tym sposobem rozważyliśmy wiele idei o tym, czym miłość nie jest.

Czymże więc jest miłość? Przyjrzyjmy się temu z bliska. Miłość jest oczywiście doświadczeniem. Z tym się zgadzasz. Czy zgodziłbyś się więc ze mną, że Bóg jest doświadczeniem? Skoro zgadzamy się zasadniczo co do tego, że Boga nie można zdefiniować, że prawdy nie da się opisać, lecz można jej tylko doświadczyć, to czyż nie powinniśmy zająć się jej doświadczaniem? W którym momencie podczas tych trzech dni, które minęły od ostatniego wykładu, działałeś w oparciu o zasadę całkowitej wyłączności? Pamiętaj, że cierpisz na śmiertelną chorobę zwaną OP, czyli „ograniczone postrzeganie”. Umrzesz właśnie z jej powodu. W dzisiejszej porannej gazecie przeczytałem, że jeden z rosyjskich przywódców jest śmiertelnie chory. Każdy na Ziemi jest śmiertelnie chory. Czy pomyślałeś o tym? Oczywiście, że wszyscy na Ziemi są chorzy. Uznali bowiem w swym ograniczonym postrzeganiu niewiarygodną, obłąkaną ideę unicestwienia. A więc co się z nimi stanie? Zostaną unicestwieni. A wraz z ich unicestwieniem odejdzie ich idea miłości, ponieważ ich idea miłości była ograniczająca. A ograniczając samych siebie, ograniczyli wrodzoną im zdolność stwarzania, która jest tym samym, co miłość.

Miłość jest wreszcie moim pełnym rozpoznaniem, że ja ciebie wymyślam – o rety! – więc lepiej, żebym cię kochał. Jeśli bym cię nie kochał, nie mógłbym kochać samego siebie. Największym przykazaniem, które może zaofiarować Chrystus, jest: „Kochaj Pana Boga swego całą swoją siłą, a bliźniego swego, czy też swego przyjaciela, brata – jak siebie samego”. Z drugiej strony – wy, ezoteryczni chrześcijanie i nowonarodzeni zbawiciele – nie możecie kochać Chrystusa, jeśli nie kochacie swego brata, a idea, że możecie, jest niedorzeczna. Jest to podstawą naszego nauczania w Kursie Cudów. Oczywiście, że dużo łatwiej jest kochać Boga z daleka. Łatwiej jest kochać, szanować, podziwiać jakiegoś guru w białej szacie, siedzącego na szczycie góry. Możesz przyjść i go odwiedzić, ale nie musisz się z nim całkowicie utożsamiać. Z kolei ze swoim bratem musisz się całkowicie utożsamić. Właśnie dlatego, dopóki nie odnajdziesz Chrystusa w sobie lub w swoim bracie, to nigdy nie będziesz w stanie Go odnaleźć.

Czy miłość jest zatem poszukiwaniem? O tak! Jest ona cudownym wyczekiwaniem spełnienia. Zdania takie, jak: „Jestem miłością”, są bardzo prawdziwe. „Ojciec i ja stanowimy jedno”. „Jestem, który jestem”. Oczywiście, że tak. Gdy doświadczasz tej chwili – a wszyscy tutaj jej doświadczyliście jako spełnienia – pozostawia ona niezatarty ślad w twojej świadomości jako doświadczenie szczytowe. Nasze prawdziwe nauczanie jest takie, że gdy doświadczysz transcendencji, czy też przemienisz swój umysł, czyli zmartwychwstaniesz, zostaniesz zbawiony, oświecony, to będziesz żył i emanował stanem nieustannej ekstazy – lecz nie ekstazy określanej jako przeciwieństwo bólu, lecz jedynie jako prawda, czyli miłość. Czy zrozumieliśmy to? O to mniej więcej chodzi. Innymi słowy, można by powiedzieć, że gdy osiągniesz ten stan, to przyjmiesz wszystko bez zastrzeżeń.

Chciałbym tutaj coś powiedzieć. Rozumiem doskonale, że opierasz się na swoich projekcjach, a więc gdy patrzysz na coś pięknego, to zgodnie z twą oceną musi to być piękniejsze od czegoś innego. To nieuniknione. Gdy doświadczasz transcendencji, kochasz siebie w pełni, przebaczasz sobie w pełni, doświadczasz niewinności, a to staje się twoim kryterium oceny wszystkiego, a zatem kochania wszystkiego. Na przykład, gdyby ktoś zapytał: „czy jadowita żmija jest dla ciebie tak samo piękna jak bukiet róż?”, to przemawiałby on z poziomu, na którym zakłada się, że piękno nie jest jedno. Zapamiętaj sobie coś na temat świadomości: „Każda istota prócz ciebie uważa się za doskonałą”. Słyszysz to? I to ty jesteś stuknięty. Czy myślisz, że róża nie uważa się za doskonałą? Czy myślisz, że wąż nie jest przepełniony miłością do siebie samego? Oczywiście, że jest! Czy liść na drzewie nie zachwyca się samym sobą? Czy skała nie roi się od cząsteczek, identyfikujących się jako granit? Oczywiście, że to czyni! Skała wie doskonale, czym jest, i w tym się spełnia. To ty jesteś w błędzie. Ty jesteś oddzielony. To ty nie wiesz, kim jesteś. Wow! Rozumiesz? Dobrze. Nic dziwnego, że nauczamy: „bądź wierny sobie”, głuptasie. Jeśli tego nie potrafisz, to jakże kiedykolwiek byłbyś w stanie wyjść na zewnątrz siebie i to odnaleźć? Nie byłbyś.

A oto subtelna różnica, która pojawia się w świadomości, jeśli pozwolisz na zaistnienie w niej hierarchii: skała wie, że jest skałą, ale nie wie, że jest tobą. Ty zaś możesz sobie uświadomić, że jesteś sobą, a zarazem skałą. Bo w istocie, jeśli nie jesteś skałą, jesteś niczym, ponieważ nie ma niczego poza prawdą, która obejmuje wszystko. Rozumiesz? Istnieje tylko stan świadomości. Nie ma nic innego. Właśnie dlatego możesz mówić o sobie jedynie tak: „Jestem Jaźnią”. Nie ma nic na zewnątrz ciebie. Jesteś skałą. Jesteś rośliną. Jesteś zachodem słońca. Jesteś urodzajną brązową glebą, z której będziemy zbierać plony. Czym innym mógłbyś być oprócz tych rzeczy? Nie chodzi mi o to, że czujesz się jak drzewo. Chodzi mi o to, że jesteś drzewem. Jest tu pewna różnica. Wiesz, chodząc sobie po świecie, ludzie czują czasem, jak ta energia podchodzi im do gardła, patrzą i nagle widzą wielkiego tucznika w chlewie, i mówią: „Czuję, jak ta wielka maciora ryje w błocie. Czuję się tak samo”. I jest w tym wiele prawdy. Lub być może przemawiają do drzew i czują, jakby one im odpowiadały. To bardzo prawdziwe doświadczenie. Po przejściu ostatecznego doświadczenia transcendencji nie masz już tożsamości odrębnej od świni, a więc nie jesteś w stanie określić, czym jest twoja świńska natura. Ha, ha, ha! Szkoda, że nie mogę tego wyrazić. Rozumiesz? Stajesz się drzewem, świnią… Tym właśnie jest miłość, nieprawdaż? Ci z was, którzy doświadczyli prawdziwego zjednoczenia, łącząc się w pary, spotykając się, nie potrafili podać różnicy między sobą nawzajem. Oczywiście, że nie. Przecież się połączyliście. Nie zalecam ci, żebyś się koniecznie bratał ze świnią! Wybaczcie! No cóż, wszyscy natychmiast próbują działać w świecie w oparciu o ograniczony układ odniesienia. Nie, nie, nie! Miłość nie dotyczy tego, o czym mówię; miłość nie ma z tym nic wspólnego. To byłoby jedynie próbą podtrzymywania ograniczonej tożsamości.

Miłość zdefiniowana w ograniczeniu będzie zawsze próbowała najpierw utożsamić samą siebie, a potem utrwalić dany stopień świadomości. Tym właśnie jest zwyciężanie silniejszego w przyrodzie, tym właśnie są przyczyna i skutek. Gdy już to przezwyciężysz, to zobaczysz, że rzeczywiście jesteś miłością i niczym innym. To by było na tyle, jeśli chodzi o nasz walentynkowy wykład o miłości. A więc jak się dzisiaj czujesz? Jako uosobienie miłości? Czy jest możliwe, abyś czuł się przez chwilę niegodny miłości, doświadczając jednocześnie stanu łaski? Pewnie, że tak! Tak naprawdę poczucie, że nie jesteś uosobieniem miłości jest tym samym co bycie jej uosobieniem. Nie da się tego nauczać. Ale spróbujemy. W pewnym stadium swojego postrzegania, po to, aby poczuć się godnym miłości, musisz przeżyć chwilę nie-miłości. Rozumiesz? W tej chwili czuję się godny miłości, lecz chwilę wcześniej tego nie czułem. Kiedy całkowicie przepełnia cię miłość, nie potrafisz dokonać rozróżnienia między czymś, co jest godne lub niegodne miłości. Oczywiście, że tak, ponieważ nie potrafisz tego osądzić. W ten sposób wiem, że kocham cię całkowicie. W ogóle cię nie osądzam. Wow! To jest wysoki poziom. Zrozum to, a pojmiesz, czego nauczamy.

Nie mogę cię kochać z powodu twoich przymiotów. Jeśli pozwolę w moim oddzielonym umyśle, aby bycie godnym miłości było jakąś cechą jakościową, to oczywiście zakładam, że istnieje coś, co jest jej niegodne, a takie rozumowanie jest błędne. Wszystko jest godne miłości. W końcu sobie uświadamiasz, że miłości się nie stopniuje. Kiedy to sobie uświadomisz, przypomnisz sobie wszystko. Powrócisz do swej twórczej postawy. Oto, co mówi Jezus w Kursie Cudów: „Twoje stworzenia czekają na twój powrót.”. Jak długo cię nie było? Tylko chwilę. Nie było cię, ale powróciłeś. Tak naprawdę – zawsze byłeś. Tak naprawdę nie opuściłeś Domu. Tak naprawdę nigdzie nie odszedłeś. To jest Niebo. Gdzie mógłbyś pójść? Gdzie możesz się udać, żeby znaleźć miłość? „Przemierzę cały wszechświat. Wejdę na najwyższy szczyt, zejdę do najgłębszej doliny w poszukiwaniu mojej prawdziwej miłości”. Dokądkolwiek się udasz, tam już będziesz. Jeśli pozostaniesz tutaj, będziesz wszędzie.

Myślę, że ostatecznie możemy powiedzieć, iż nie da się opisać miłości, podobnie jak prawdy, Boga i pełni. One po prostu są. Tak samo jest z tobą – gdy tego doświadczasz, to wiesz, że tego doświadczasz. Tak naprawdę nauczamy jedynie wiecznej miłości, ponieważ wszystko to, co nie jest wieczne, nie jest prawdziwe. Tego właśnie nauczamy. Lęk to śmierć. Jeśli wierzysz, że możesz umrzeć, to nie jesteś w stanie kochać. Będziesz po prostu współczuł. Jesteśmy tutaj, by ci powiedzieć, że nie możesz umrzeć i że jesteś jedynie miłością. To wszystko.

Posłuchaj mnie uważnie. Dodamy jeszcze jedno słowo do tego, czym naprawdę jest miłość – jest ona wolnością.

Wszelka miłość na Ziemi ogranicza. Z powodu swego ograniczonego stanu świadomości szukasz ochrony w związkach miłosnych i związujesz się nimi z powodu lęku. A więc tak naprawdę reprezentujesz miłość-lęk czy też miłość-nienawiść. Jeśli chcesz zmierzyć, w jakim stopniu kochasz kogoś znajdującego się pozornie na zewnątrz ciebie, to oceń, w jakim stopniu go uwalniasz. W jakim stopniu się go trzymasz, ponieważ myślisz, że możesz mieć miłość, zamiast być miłością? Oto najwyższa prawda, jaką mogę ci zaofiarować: nie możesz mieć niczego, ponieważ jesteś wszystkim. Nie możesz mieć miłości, ponieważ nią jesteś.

Jeśli chcesz, aby tak zwany związek miłosny na Ziemi całkowicie się udał, był absolutnie doskonały, pozbawiony jakichkolwiek odchyleń lub czegokolwiek, co nie jest prawdziwe, to musisz po prostu oddać mu się bez reszty. Jeżeli czegokolwiek brakuje w tym, co uważasz za związek miłosny, to jedynie tego, czego sam do niego nie wnosisz. Kropka. Czy to odpowiada na twoje pytania dotyczące związków, drogi bracie? Właśnie dlatego wszystkie związki miłosne na Ziemi są kompromisem. Ty nie wiesz, kim jesteś i druga osoba nie wie, kim jest, po czym dobieracie się w parę i razem nie wiecie, kim jesteście. Jak bardzo miłość na Ziemi zbliżona jest do nienawiści? Stoi tuż obok niej. Jak bardzo miłość na Ziemi zbliżona jest do lęku? Stoi tuż obok niego. Jak bardzo życie zbliżone jest do śmierci? Są one dokładnie tutaj, bracie. Amen. Dziękuję.

Jest to zapis wykładu Mastera Teachera. Zaczerpnięto go z książki pt.: ,,Powrót Heretyka”.