Ze czasu do wieczności – ze śmierci do życia

Pieśń nieba nie straciła nic ze swego rytmu z powodu tego, że spałeś.

W tym świecie wydaje się istnieć stan, który jest przeciwieństwem życia. Nazywasz go śmiercią. Jest to jedyna pewna rzecz, na którą mieszkaniec tego świata może liczyć. Wszystkie twoje pozorne sukcesy i porażki; to, co kochasz i to, czego nienawidzisz, twoje straty i zyski, zależą od tego jednego nieuchronnego faktu. W świecie niepewności i chaosu jest to jedyna gwarancja, jaką masz – barometr twojego życia; zegar, który tyka w tyle twojej głowy.

Obecnie na całym świecie jesteśmy świadkami zwiększającej się liczbie zetknięć ze śmiercią. Książki w księgarniach i programy telewizyjne wypełniają się doniesieniami setek ludzi, z różnych ścieżek życia, które opisują niemal to samo wydarzenie:

„Uczucie bycia martwym, następnie stan spokoju i nie odczuwania bólu, spoglądanie z góry na siebie oraz podróżowanie ku niezmiernie jasnemu i pięknemu światłu. Uwolnienie się z łańcuchów fizycznego ciała, ujrzenie całego swojego życia w jednej chwili. Poczucie jedności i całkowitego zrozumienia. Spotykanie ukochanych osób, które zmarły dawno temu. Poczucie opieki i bycia kochanym takim, jakim się jest, bez pytań i osądów. Ostatecznie niechęć, aby opuścić to światło, to doświadczenie nieopisanej miłości”.

Pogranicze śmierci? Piękne światło, miłość, jedność, zrozumienie, pokój i radość! Czy jest to dla ciebie opisem śmierci – tej wielkiej nieznanej, jedynej rzeczy, której boją się wszyscy ludzie? Tego jedynego doświadczenia, przed którym bronisz się przez całe życie? Celem wszystkich medycznych i naukowych badań jest przedłużyć ludzką egzystencję możliwie jak najdłużej, aby uniknąć tego jednego momentu. Momentu – czego dokładnie? Tej chwili, w której doświadczasz „wejścia w niesamowicie piękną wypełnioną światłem przestrzeń, w której czas i miejsce dłużej nie istnieją”. Śmierć można by opisać jako coś tak niesamowitego, tak pożądanego tylko wtedy, gdybyśmy życie uważali za chorobę, ból i samotność. Być może więc życie nie jest stanem, w którym się obecnie znajdujesz. Być może życie w ogóle nie jest żadnym stanem i te piękne opisy doświadczeń „na pograniczu śmierci” są momentami rozpoznania prawdy o wiecznym życiu.

Czyż nie jest szaleństwem myśleć, że życie to rodzenie się, starzenie, tracenie witalności, a na końcu umieranie? Umierasz już w momencie swoich rzekomych narodzin na tym świecie. Od pierwszego dnia zaczyna się proces starzenia się. Przedzierasz się wąską ścieżką poprzez ciągłe niebezpieczeństwa, samotny i wystraszony, mając co najwyżej nadzieję, że śmierć poczeka jeszcze chwilę zanim cię pokona, a ty znikniesz.

Śmierć jest chwilą, do której możesz się zbliżyć, ale nigdy
jej nie osiągniesz
po prostu dlatego, że jest niemożliwa.

Nadszedł czas, abyś przyjrzał się temu, co nazywasz życiem, i temu, co nazywasz śmiercią, i zobaczył, że całkowicie się mylisz co do nich obu. Że świat, w którym się obecnie znajdujesz, jest tym samym, co idea śmierci, zaś życie jest prawdziwe, piękne, pełne i wieczne. Śmierć nie jest przeciwieństwem życia, lecz po prostu jego zaprzeczeniem, a te doświadczenia na pograniczu śmierci to momenty, w których puszczasz ideę śmierci i wchodzisz do rzeczywistości życia wiecznego.

Możesz być pewien, że nie lękasz się śmierci, która jest twoją własną niemożliwą do zrealizowania ucieczką od samego siebie. Ty tak naprawdę boisz się własnego zbawienia! Gdy nacisk twojej tożsamości staje się dla ciebie zbyt silny, rozpadasz się pod grawitacją swojego oporu. I nagle szybujesz przez tunel w kierunku pięknego światła: ciepłego, znajomego i przywołującego cię. Przypomina to powrót do domu, do którego wiesz, że przynależysz – tylko po to, aby potem powrócić jeszcze raz do tego chaotycznego świata samotności i śmierci.

Śmierć, chwila uwolnienia się od bólu nadanej sobie tożsamości. Chwilowe odwrócenie uwagi od nieznośnego poczucia winy samoskonstruowania się. Moment, który przeżywasz wciąż na nowo. Pojedyncza chwila, która, dla ciebie, wydaję się życiem. Czasami rozciągasz ją tak, że wydaje się być trzydziestoma latami lub setkami lat, lub też tylko minutami. Nie ma to znaczenia. Jest ona wciąż jedynie pojedynczą chwilą, przelotnym momentem, w którym się zatrzymałeś, aby zaprzeczyć temu, kim jesteś.

Każdego dnia i w każdej minucie każdego dnia, i w każdej chwili, którą zawiera w sobie każda minuta, przeżywasz jedynie na nowo tę pojedynczą chwilę, kiedy czas przerażenia zajął miejsce miłości. I tak umierasz każdego dnia, by znowu żyć, dopóki nie przekroczysz luki pomiędzy przeszłością a teraźniejszością, która wcale nie jest luką. Takie jest każde życie: pozorny odstęp od narodzin do śmierci i dalej, znowu do życia, powtarzanie chwili dawno minionej, która nie może być przeżyta na nowo. A cały czas jest tylko szalonym przekonaniem, że to, co się skończyło, jest wciąż tu i teraz.

Jeśli przyjrzysz się teraz ponownie ludzkim opisom doświadczeń na pograniczu śmierci, może zrozumiesz, że twoja tożsamość, czyli ten świat, jest tym samym, co śmierć, oraz że te doświadczenia na pograniczu śmierci są tak naprawdę przypomnieniem sobie pogranicza życia. Może zaczniesz widzieć, że uwolnienie twojej tożsamości, którą teraz postrzegasz jako śmierć, jest twoim oddaniem się życiu. Życiu, które jest wieczne, które nie ustaje i które się nie zmieniło tylko dlatego, że ty mu zaprzeczasz. Ty – jako jedyny – odczuwasz skutek swojego zaprzeczenia rzeczywistości, a jest nim twoje własne cierpienie. Skutek, który nie ma przyczyny, ponieważ nie stworzyłeś sam siebie.

Będąc więc skutkiem skutku, możesz stworzyć jedynie odzwierciedlenie życia, odzwierciedlenie życia jako śmierci, nieustanne cierpienie zatrzymane chwilą, którą ty nazywasz śmiercią, i która uwalnia cię od samego siebie. W chwili, w której uwalniasz swoją ograniczoną tożsamość, widzisz przebłysk rzeczywistości – tylko po to, aby ponownie przeżyć ideę, która znikła w momencie, gdy o niej pomyślałeś. Śmierć jest chwilą, do której możesz się zbliżyć, ale nigdy jej nie osiągniesz po prostu dlatego, że jest niemożliwa.

Nadszedł w końcu czas, abyś doświadczył „pogranicza życia”, bez konieczności tracenia swojego ciała. Chodzi oczywiście o fizyczne zmartwychwstanie! Jakże proste jest zbawienie! Nie opóźniaj tego, co nieuniknione. Przeżyj śmierć teraz. Przeżyj śmierć tej idei, że życie jest walką o przetrwanie, samotnością i bólem. Przeżyj śmierć, aby narodzić się na nowo! Spałeś snem śmierci, a teraz nadszedł czas, abyś obudził się w rzeczywistości życia wiecznego. Pieśń nieba nie straciła nic ze swego rytmu z powodu tego, że spałeś.

Istnieją drzwi, lub tunel, jeśli wolisz, przez który zawsze mogłeś przejść, poza ten świat śmierci do rzeczywistości życia wiecznego. Szukaj owych drzwi i znajdź je. Ale zanim spróbujesz je otworzyć, przypomnij sobie, że nie może nie udać się temu, kto usiłuje dotrzeć do prawdy. A taką właśnie prośbę masz dzisiaj. Wyciągnij dłoń i spójrz jak łatwo te drzwi otwierają się za sprawą twego pragnienia, aby przez nie przejść. Aniołowie rozświetlają drogę tak, że znika wszelka ciemność, a ty stoisz w świetle tak jasnym i wyraźnym, że potrafisz zrozumieć wszystkie rzeczy, które widzisz. Może mała chwila zaskoczenia sprawi, że zatrzymasz się, zanim uświadomisz sobie, że świat, który widzisz przed sobą w świetle, odzwierciedla prawdę, którą znałeś i której całkiem nie zapomniałeś błądząc w snach.

Mitch

(tłum. artykułu z pisma Out of time, wyróżnione kursywą cytaty pochodzą z Kursu Cudów)

Bóg jest we wszystkim, co widzę

O mój Boże, a ja myślałem, że krzesło służy do siadania, jabłko do jedzenia, koszula do noszenia, samochód do jeżdżenia, człowiek na ulicy do omijania… Jakże się myliłem!

Bałem się po prostu. A teraz słyszę Głos: „Nie ma się czego bać. Bóg jest we wszystkim, co widzisz”. Niedowierzam. „Jak to! Przecież krzesło to krzesło. Jest twarde, kanciaste, nieruchome. Zobacz, mogę na nim usiąść”. I siadam. Uff. Co za ulga! Znów udało mi się udowodnić sobie, że jestem ciałem. To nieważne, że się boję. Przynajmniej trzymam się tego, co jest mi dobrze znane. Przyzwyczajam się do swojego krzesła. Przyzwyczaiłem się do lęku.

Głos cierpliwie powtarza mi do ucha: „Bóg jest we wszystkim, co widzisz”. Zatykam uszy. I siedzę w lęku przed tym, że będę musiał wstać. I jem jabłko, bo jak nie zjem, to będę głodny. I zakładam koszulę, by przykryć swój lęk kolorem i krojem, który będzie się podobał. Wsiadam do samochodu i jadę, mając nadzieję, że ciężarówka z przeciwnego pasa pozostanie po swojej stronie drogi. I resztę dnia spędzam, omijając wszystkich i wszystko. Byle tylko zachować swoją tożsamość.

Czym jest moja odrębna tożsamość? Obroną przed wszystkim innym. Muszę się bronić, bo gdybym się nie bronił, nie byłbym dłużej sobą. Byłbym wszystkim. Byłbym Bogiem. Brrr… To straszne.

Myślę więc, że jestem sobą, ponieważ nie jestem czymś innym. Nie jestem krzesłem, jabłkiem, koszulą, samochodem, drugim człowiekiem. Nie widzę już całości, postrzegam jedynie kawałki. Sam stałem się kawałkiem wśród kawałków. Nic dziwnego, że we wszechświecie zaczęto opowiadać o mnie kawały: „Był sobie człowiek, nie wiedział kim jest, ponieważ myślał, że jest czymś innym niż wszystko”. Hihihi… Co za uparciuch!

No cóż, dla mnie to wcale nie jest śmieszne. Obrona przed wszystkim i wszystkimi to bardzo poważne zajęcie, pochłaniające cały mój czas i energię.

Znów słyszę Głos: „Bronisz niczego przed niczym”. Zaperzam się. „Jak to bronię niczego? Spójrz na wszystkie moje osiągnięcia. Bronię całego cywilizacyjnego dorobku. Gdyby nie ja, gdyby nie cywilizacja, nie byłoby krzesła, jabłka, koszuli, samochodu, drugiego człowieka. Ha. I co teraz powiesz, Głosie?”

Milczenie.

„Ha! Widzisz, wygrałem. Nie odbierzesz mi tego, co moje. Teraz mogę siedzieć na moim krześle aż do śmierci. Teraz mogę jeść jabłka aż do przesytu i nie odbierzesz mi mojego raka jelit. Mogę nawet uprasować koszulę na swój własny pogrzeb. Mogę pojechać, a nawet polecieć w kosmos, po to by spalić się lub zamarznąć zanim dotrę do najbliższej gwiazdy. Widzisz, mogę odkrywać wraz z drugim człowiekiem nowe sposoby umierania. Czyż to nie fascynujące?”

Milczenie.

„Zaraz, zaraz. Chwileczkę… Czego ja bronię? Czy to możliwe, że bronię śmierci?” Przecież wszystko, co widzę, choćby najpiękniejsze, jest nietrwałe, skazane na rozpad i unicestwienie. Jeśli trzymam się mojego postrzegania krzesła jako odrębnego przedmiotu, to dobrowolnie skazuję się na śmierć. Bo jeśli ono jest czymś odrębnym, to i ja jestem czymś odrębnym. Jeśli zaś ja jestem odrębny, oddzielony od Pełni Wszystkiego, to muszę umrzeć. Jaki jest sens życia opartego na śmierci? Hmm… Myślę, że przestaje mi się podobać ten scenariusz. Może życie faktycznie nie ma nic wspólnego z tym, co widzą oczy ciała… Może rzeczywiście istnieje zupełnie inny rodzaj widzenia i doświadczenia wszystkiego…

Może rzeczywiście Bóg jest we wszystkim, co widzę…

O Boże, dziękuję!

Co za piękno! Co za radość. Co za niespodzianka… Połączenie… Nie ma się przed czym bronić. Nie ma niczego gdzieś tam. Wszystko jest tu. Wszystko jest w moim umyśle. Wszystko jest wszędzie. Zaczynam tracić lęk. Zaczynam widzieć wszechświat…

Witaj w Domu!

„Witaj w Domu w Niebie! Jak dobrze, że wróciłeś”.

Przecieram oczy i myślę: Nie, jeszcze nie wróciłem. Przecież widzę świat oddzielenia.

„Już dobrze. To był tylko sen” – słyszę, a raczej czuję, Głos, który próbuje zwrócić moją uwagę – „Nic się nie stało. Jesteś bezpieczny. Możesz odpocząć”.

– Ale przecież mam jeszcze coś do zrobienia w świecie – bronię się – Ten sen nie może się tak po prostu skończyć.

I oczywiście okazuje się, że mam rację: sen wciąż trwa. I wszystko w nim potwierdza, że dzisiaj znowu mam coś do zrobienia. Mój napięty grafik nie pozwala mi na bycie w Niebie. Jestem zbyt zajęty egzystowaniem.

Jeśli nawet zdarza mi się, że myślę o Niebie, to tylko jako o potencjalnej możliwości, do której dążę i na którą muszę zasłużyć. Podświadomie mówię więc sobie: „Jeśli dziś będę dobrym chłopcem, to zbliżę się do Nieba”. Innymi słowy: „Jeśli dzisiaj dobrze się spiszę, to będę szczęśliwy ”. Ale przecież tak samo myślałem wczoraj. I nic się nie zmieniło. Wciąż do czegoś dążę. Całą moją uwagę pochłania przyszłe szczęście, a raczej mój plan, jak je osiągnąć.

Z uporem maniaka realizuję swój plan. Udowadniam sobie, że jestem niepełny i że mi czegoś brakuje. Czego może mi brakować, jak nie Boga? Przekonuję więc sam siebie w każdej sekundzie, w której nie jestem doskonale szczęśliwy, że nie ma Boga – że Pełnia nie istnieje. Gdyby istniała, to musiałbym być jej częścią i nie mogłoby mi niczego brakować.

W stanie oddzielenia i braku, w który uwierzyłem, nie ma miejsca dla Boga. W każdej chwili, w której rozwiązuję jakikolwiek problem, zaprzeczam temu, że Bóg istnieje. Gdybym naprawdę uwierzył, że istnieje, nie mógłbym mieć problemu, ponieważ doświadczyłbym tego, że w Nim wszystkie problemy już zostały rozwiązane.

To niesamowite! Moja ludzka kondycja jest stanem permanentnego aroganckiego sprzeciwu wobec rzeczywistości. Oto moja deklaracja: Wolę być „czymś” niż wszystkim, wolę być człowiekiem niż Bogiem, wolę wierzyć w grzech niż w przebaczającą wszystko miłość, która nie widzi żadnego grzechu.

Dopóki nie doświadczam bólu, jaki wiąże się z odrzucaniem własnej rzeczywistości, to ją wciąż odrzucam, ponieważ myślę, że mi to coś daje. Wydaje mi się, że odnoszę jakąś korzyść z oddzielania się od Boga. I faktycznie odnoszę: mogę teraz przecież spokojnie zestarzeć się i umrzeć. Mogę zachorować na raka. Mogę być ograniczony. Czyż to nie wspaniałe? Mogę doświadczać konfliktu. A co najważniejsze: mogę wierzyć, że problem jest prawdziwy i znajdywać „nowe” sposoby, „nowe” lekarstwa na jego rozwiązanie. Gdybym nie cierpiał, to nie czułbym przyjemności wychodzenia z cierpienia – twierdzę z dumą – gdybym nie znał zła, to nie wiedziałbym, czym jest dobro… Istnienie problemu zdaje się więc uzasadniać moją egzystencję jako odrębnej tożsamości. Gdybym nie miał problemu, nie byłbym więcej sobą. Gdybym nie miał problemu, nie mógłbym być oddzielony. Utraciłbym więc to, z czym się kompletnie do tej pory identyfikowałem. Straciłbym swoje złudzenia.

„O nie, broń Boże, proszę nie odbierać mi moich złudzeń! Dobrze mi w moich złudzeniach.” – bronię się do końca. Mam w nosie to, że trzymając się swoich złudzeń, pogłębiam ból innych ludzi. Próbuję tego nie widzieć. Jeżeli bowiem wziąłbym całkowitą odpowiedzialność za swój umysł, czyli poczuł na jedną sekundę ból mojego brata, nie byłbym w stanie tego znieść. Musiałbym poprosić o pomoc. I pomoc przyszłaby i wyzwoliłaby mnie ze złudzeń. Na to nie mogę jednak pozwolić. Muszę za wszelką cenę zabezpieczyć się przed Pomocą…

Nagle słyszę Głos, który ewidentnie pochodzi spoza mojego układu odniesienia, ponieważ przeczy wszystkiemu, w co wierzę. Mówi wprost do mnie: „Bóg jest! Oddzielenie nigdy się nie wydarzyło. Odłóż swoje zabawki, a zobaczysz, że już zostałeś zbawiony”.

Tak, tak, tak! Dziękuję.

Nie mogę dłużej zaprzeczać temu, co wiem, że jest prawdą.

O mój Boże, rzeczywiście zostałem zbawiony. Uratowano mnie ode mnie samego. To naprawdę jest cud!

Boska interwencja zadziałała pomimo mojego oporu. Żadne słowa nie są w stanie wyrazić wdzięczności, którą czuję za to, co zostało mi dane. Zostałem dosłownie uwolniony od potrzeby egzystowania. Zostałem wyzwolony z beznadziejnego stanu uzasadniania mojej wiary w oddzielenie.

Sam nie byłem w stanie znaleźć tego rozwiązania, ponieważ to ja byłem jego zaprzeczeniem. A jednak rozwiązanie pojawiło się w samym środku mojego snu, pokazując mi, że śnię, i że mogę się obudzić. Okazało się, że rozwiązanie jest w tym samym miejscu, w którym znajdował się problem. Ja byłem problemem i ja jestem rozwiązaniem. Dziękuję!

Ponieważ teraz przyjmuję rozwiązanie, rozpoznaję również, że problem nigdy nie był rzeczywisty. O mój Boże, co za radość! Mogę po prostu wskoczyć do Nieba. Nic mnie nie powstrzymuje! Wszystko zależało od mojej decyzji. Nikt nie mógł tego zrobić za mnie. Gdy ja to zrobiłem, zrobili to wszyscy. Dlatego nie ma już więcej nic do zrobienia. Jeden umysł, to wszystkie umysły. Teraz widzę wyraźnie, że moje dobre uczynki wcale nie przybliżały mnie do rzeczywistości. Jedyne, co musiałem zrobić, to przyjąć rzeczywistość taką, jaka jest. Dziękuję!

Nie zmieniaj, lecz pozwól na zmianę

Natura czarnej dziury – czasu i przestrzeni, oddzielenia – jest prosta: jak do niej wejdziesz, wyjść już nie możesz… Innymi słowy – jeśli problem, czyli czarna dziura, byłby rzeczywisty, to musiałbyś go wiecznie rozwiązywać. Bez końca i bez sukcesu… Dokładnie tym charakteryzuje się kondycja ludzka. Czyż nie próbujesz ciągle poprawić swojej sytuacji, rozwiązać jakiegoś problemu? A gdy wydaje się, że już jeden rozwiązałeś, pojawia się następny, i tak bez końca. Czy istnieje jakieś wyjście z tej, jak zdawałoby się, beznadziejnej sytuacji? Tak – wyjście z czarnej dziury zanim do niej wszedłeś. Nie rozwiązuj problemu! Zrób coś, czego jako człowiek najbardziej się boisz – ZATRZYMAJ SIĘ.  Nie zmieniaj tej chwili. Nie zmieniaj tego miejsca. Pozwól, aby samo się zmieniło, ponieważ w rzeczywistości już się zmieniło. Gdy przestaniesz rozwiązywać problem, rozpoznasz, że nie jest on prawdziwy. Miejsce, w którym się znajdujesz, ulegnie zmianie, i to w cudowny sposób. Zobaczysz rzeczywisty świat, którego nie widziałeś nigdy przedtem.

Czy tym właśnie jest twoje przebudzenie – łagodnym przyzwoleniem, aby energia wszechświata wpłynęła do twego umysłu i zastąpiła to, czego nigdy nie było? Tak. I jest to dużo prostsze niż myślisz. Dlaczego? Bo to poprzedza twoje myśli. To poprzedza konflikt. To poprzedza żal. Dlatego uzdrowienie jest najprostszą rzeczą na świecie. Dlatego nie ma hierarchii trudności w cudach. Dlatego przebaczenie jest całkowicie naturalne. Dopóki jednak będziesz próbował znaleźć rozwiązanie dla swojego problemu, nie będziesz mógł zobaczyć, że twój problem został już rozwiązany. Dopóki będziesz porządkował, kojarzył, wiązał ze sobą odrębne punkty w czasoprzestrzeni, nie rozpoznasz, że wszystkie pozornie odrębne punkty istnieją jednocześnie w czystym polu świadomości. Nie doświadczysz kwantowej natury prawdziwego myślenia – czyli bycia myślą – bo wciąż będziesz „miał myśli na jakiś temat…” Wciąż będziesz oddzielał przyczynę od jej skutku – swoje myśli od ich przedmiotu. Będziesz interpretował rzeczywistość, zamiast jej doświadczać.

Czy wiesz, że jako tożsamość ludzka widzisz jedynie własną interpretację czystej energii światła? Interpretacja ta opiera się na twoim doświadczeniu z przeszłości, a więc nigdy nie widzisz niczego takim, jakim jest teraz. Zawsze się spóźniasz. Nigdy nie możesz dogonić tej chwili. Potrafisz jedynie przynieść swoją przeszłość do teraźniejszości. A zatem każda chwila, którą przeżywasz, jest tak samo przeszła, jak twoja przeszłość. Zajmujesz się więc nieustannym uzasadnianiem miejsca w przestrzeni, które już przeminęło. Nic dziwnego, że odczuwasz konflikt. Próbujesz bowiem urzeczywistniać dla siebie coś, czego nie ma. I co więcej, bronisz tego – w dosłownym sensie – aż do upadłego, aż do śmierci.

Tymczasem droga wyjścia jest bardzo prosta: To nigdy nie jest to. Nie trzymaj się więc swojej interpretacji, swojej opinii, swojej oceny rzeczywistości. Nie myl interpretacji z Faktem. Bóg jest Faktem, a twoja interpretacja – fałszem. Przyznaj, że mylisz się co do miejsca, w którym się znajdujesz. Ono się zmieni, gdy nie będziesz już uzasadniał wspomnienia, które do niego przyniosłeś. Ono i tak zmienia się dużo szybciej niż bieg sekund, choć nie jesteś tego świadomy. To miejsce, ten człowiek, ten przedmiot, ta sytuacja ma ci do zaofiarowania dużo, DUŻO więcej niż pozwalałeś sobie do tej pory zobaczyć. Światło rzeczywistości jest dokładnie w tym samym miejscu, w którym do tej pory widziałeś konflikt.

A więc otwórz swój umysł i czekaj… Nie trzymaj się kurczowo tego miejsca w przestrzeni, czyli tego żalu, tej opinii, tej tożsamości. Odpręż się i puść. I nie zdziw się, jeśli nagle zostaniesz wchłonięty do Nieba. Nie zdziw się, jeśli na chwilę utracisz swoją lokalizację w przestrzeni i doświadczysz swojej prawdziwej natury, której nie da się zlokalizować – przypomnisz sobie Boga. Choć panicznie boisz się tej chwili, to wiesz, że nie masz już nic do stracenia. Wiesz bowiem, że miejsce, które zajmowałeś w przestrzeni, nie przyniosło ci szczęścia i nigdy nie przyniesie. Nigdy nie zadowoli cię oddzielenie, jeśli w rzeczywistości jesteś Pełnią.

Co się dzieje, gdy raz doświadczywszy tej Pełni, wracasz ponownie do czasu i przestrzeni? Nie jesteś już w stanie wpasować wiecznie rozszerzającej się twórczej energii wszechświata w ciasnotę statycznego punktu w przestrzeni. Czujesz, że się tu nie mieścisz. Gdybyś próbował ponownie dopasować się do świata, wywołałoby to w tobie tylko większy konfllikt. A więc pozostaje ci tylko jedno – pozwolenie na zmianę. Zmiana ta jest teraz czymś naturalnym i łatwym, ponieważ wiesz, kim jesteś. Przynosisz ze sobą spoza czasu światło prawdy i w tym świetle konfllikt znika. Nie dajesz się bowiem oszukać pozorom.

Jeśli na chwilę zapomnisz i konflikt znów zdominuje twoje postrzeganie, to tym razem wiesz, że odzwierciedla on jedynie próbę trzymania się miejsca w przestrzeni, które już przeminęło. Co zatem robisz? Pozwalasz mu przeminąć, nie rzutujesz go więcej w przyszłość. I wówczas dzieje się cud, ponieważ wreszcie przestajesz mu się opierać. Cud w jednej chwili wypełnia lukę między pozornie odrębnymi punktami w czasie i przestrzeni, Kończy, a przynajmniej skraca czas. I tak oto doświadczasz Siebie poza czasem. Zaczynasz doświadczać namiastki tego, czym jesteś jako czysta energia stwarzania. Zaczynasz żyć.

 

Rozpoznanie Siebie

Jako człowiek istniejący w tej rzeczywistości czasu i przestrzeni, masz tylko jeden cel. Jest nim poznać prawdę o tym, czym jesteś. Zapomnij o wierze w upływ czasu, w rodzenie się po to, by umierać wciąż na nowo i na nowo, wykonując raz po raz te same czynności w swoim umyśle, za każdym razem mając nadzieję, że przyniosą one inny rezultat. To przecież obłąkanie.

Poznanie własnej Jaźni to wszechświat. Jako ludzie musimy się obudzić ku tej prawdzie i porzucić nałóg tkwiącej w twym umyśle idei ograniczenia, małości, słabości, śmiertelności, pozwalania światu, aby mówił ci, kim jesteś. Aby tego dokonać, trzeba wpierw uświadomić sobie, że musi istnieć lepsza droga – coś innego, jakaś alternatywa dla tej egzystencji walki o przetrwanie, która prowadzi do unicestwienia. Czy to mogłoby być Wolą Boga dla nas? Odpowiedź na to pytanie brzmi: nie! Ta idea unicestwienia znajduje się jedynie w umyśle, który śpi, nieświadomy wiecznego stwarzania, radości, miłości, mocy i życia bez przeciwieństwa, czyli tego wszystkiego, co jest Wolą Boga dla nas: twojej prawdziwej Jaźni.

Przebudzenie się z przetrwania ku stwarzaniu to nasz jedyny cel. Jak więc masz sobie przypomnieć Wolę Boga dla ciebie? Po pierwsze, musisz tego chcieć ponad wszystko inne. Po drugie, jeśli ten świat, w którym nic nie trwa wiecznie, nie jest prawdą o tobie, to dlaczego wydajesz się tu znajdować? Oto prosta odpowiedź na to pytanie: robisz to sam sobie! Lecz skoro robisz to sam sobie, to możesz przestać. Aby przestać, musisz przemienić swój umysł, a to oznacza, że musisz zacząć zwracać baczną uwagę na swój własny proces myślowy, na swoje fałszywe myślenie. Bycie uważnym to umiejętność. Im więcej to praktykujesz, tym lepszy w tym się stajesz. Uważność jest tym samym, co świadomość. Można ją przyrównać do idei przytomności umysłu. Gdy jesteś uważny – gdy zaczynasz uważać, zmienia się poziom twojej energii. A więc gdy jesteś uważny, stajesz się świadomy, przytomny, budzisz się.

W twoim procesie budzenia się dokonujesz świadomego wyboru, aby nie nadawać już mocy myślom o przetrwaniu, ograniczeniu, bólu i śmierci. Porzucasz przeszłość, a dzieki temu możesz zmienić przyszłość, ponieważ nie powtarzasz wciąż na nowo przeszłości. Stajesz się dosłownie świadomy nieświadomego. Jest to bardzo ważne, ponieważ „jak człowiek myśli, tak i postrzega”. Innymi słowy, dostajesz to, na czym się skupiasz. Jeśli myślisz o przetrwaniu, o śmierci, to dokładnie to dostaniesz. Twój umysł to wszechświat i nie możesz uciec od siebie. Lecz możesz się obudzić do prawdy o swoim Umyśle – takim, jakim stworzył cię Bóg, tu i teraz.

Musisz więc oduczyć się wszystkiego, czego sam siebie nauczyłeś od momentu, gdy zaczął się czas. To właśnie jest najtrudniejsze i na to nie chcesz zwracać uwagi. Wolisz myśleć pozytywnie, nie przyglądając się tym nieświadomym aspektom siebie, które umykają twojej uwadze. Musisz jednak stać się bardziej świadomy własnego stanu nieświadomości, własnych nieświadomych myśli; musisz spojrzeć na swoje przekonania, zauważyć je. Gdy to zrobisz, to są większe szanse, że nie będziesz się trzymał swojej dawnej działającej pod wpływem nawyków jaźni. Gdy zaczniesz się przyglądać swoim przekonaniom, swoim myślom, możesz postanowić, że nie chcesz na nich więcej skupiać swojej uwagi. Gdy odwrócisz uwagę od czegoś konkretnego, ona ponownie przejdzie ze stałej materialnej cząsteczki w fale prawdopodobieństwa. O tym mówi model kwantowy. Jest to pierwszy krok w zrzeczeniu się energii dawnej działającej pod wpływem nawyku jaźni, dzięki czemu mamy teraz energię do stwarzania.

Twoja uwaga to twoja energia. Przestań zwracać uwagę na te same dawne przekonania, myśli, uczucia, zachowania, które sprawiają, że twoja energia pozostaje wciąż taka sama. Jeśli chcesz stwarzać, to musisz zmienić swoją energię – uwolnić ją poprzez odłączenie swojej świadomości od rzeczy, którym dotychczas dawałeś energię. Gdy nie jesteś uważny, nie jesteś obecny tu i teraz. Wyczekujesz jedynie przyszłości w oparciu o przeszłość i załamujesz falę prawdopodobieństwa, tworząc linię czasu, która już jest oparta na przekonaniach z przeszłości.

Twoja uważność z kolei sprawia, że wchodzisz w moment teraźniejszości. Stajesz się kwantowym obserwatorem. Dokonujesz świadomego wyboru, na czym chcesz skupić swą uwagę, swoją energię, i w ten sposób możesz uciec z czasu i przestrzeni. Zapominasz o sobie… i zaczynasz polegać na Bogu, twoim prawdziwym źródle wiecznie stwarzającego życia, twojej życiowej sile znajdującej się poza formami ograniczenia.

Jest to bardzo prawdziwe fizyczne, umysłowe i emocjonalne obudzenie. Kurs Cudów w odpowiedni sposób ukierunkuje twoją uwagę i pomoże ci skupić się dzięki „prawidłowemu myśleniu”, tak abyś mógł sobie przypomnieć swoją prawdziwą Jaźń – taką, jaką stworzył Bóg. Nie zwlekaj! Bądź radosnym uczniem w tej przygodzie i wracaj do domu.

Joany

Nowa częstotliwość, nowa świadomość, nowy wymiar

Dużo się mówi o zmianach, jakie zachodzą lub mają zajść na Ziemi w związku z „podniesieniem częstotliwości wibracji”, „wzniesieniem świadomości na wyższy poziom ewolucji”, czy też „przechodzeniem do innego wymiaru”. Przyjrzyjmy się tym ideom z perspektywy indywidualnej transformacji oraz nauczania Kursu Cudów.

Zacznijmy od tego, że wszystkie zmiany czy też opowieści o zmianach nie mają znaczenia, jeśli nie sprowadzę ich do siebie – jeśli nie rozpoznam, że widze tylko i wyłącznie odzwierciedlenie własnego umysłu, i co najważniejsze – że odzwierciedlenie to nie jest prawdziwe.

Uff, co za ulga, że nie muszę urzeczywistniać własnego złudzenia! A ponieważ cała historia mojego oddzielenia nie była prawdziwa, to nieprawdziwa jest również opowieść o moim powrocie do prawdy. Zapowiadane zmiany w świadomości gatunku ludzkiego to właśnie fragment historii o „powrocie”, czy też ponownym rozpoznaniu prawdy. To jest w porządku. Problem pojawia się wówczas, gdy chcę uzasadnić swoje złudzenie powracania i nadać mu rzeczywistość. Gdy to czynię, wpadam w pułapkę czasu i formy. Myślę bowiem, że musi upłynąć jakiś czas, zanim rozpoznam prawdę, oraz, że mój powrót do Domu – do rzeczywistości, do Boga – musi przybrać określoną formę. Zapełniam więc swój umysł niezliczoną ilością form, nawet tych pięknych i „uduchowionych”, które odurzają mnie do takiego stopnia, że zapominam, co jest moim celem. Celem jest przecież rozpoznanie, że nigdy nie było czegoś takiego, jak oddzielona ludzka tożsamość, ponieważ prawda jest prawdziwa i nic innego nie jest prawdziwe. Gdy to rozpoznaję, natychmiast dokonuję kwantowego skoku w mojej własnej świadomości – automatycznie przechodzę w inny wymiar – lub mówiąc bardziej precyzyjnie – w bezwymiarową rzeczywistość doskonałego stwarzania.

A więc nie muszę czekać na jakiś przełom w świadomości grupowej? Oczywiście, że nie! Jedyne, co mnie powstrzymuje przed powrotem do Nieba tu i teraz, to właśnie wiara, że istnieje coś takiego, jak świadomość grupowa, czy też ktoś inny znajdujący się poza mną. Ponieważ problem postrzegam na zewnątrz, to i rozwiązania szukam na zewnątrz. Zbawienie nigdy jednak nie przyjdzie z zewnątrz, ponieważ nie ma nic na zewnątrz mojego umysłu. Nic z zewnątrz nie może mi zagrozić i nic z zewnątrz nie może mi pomóc. Czy to znaczy, że nie mogę wierzyć w Jezusa, w aniołów, w istoty pozaziemskie? Bynajmniej! Mam jednak rozpoznać, że wszystkie te formy to idee w moim umyśle. Pomogą mi one na tyle, na ile będę w stanie rozpoznać moją jedność z nimi. W tym sensie pani sprzedająca kwiaty na rogu ulicy może mnie całkowicie uzdrowić i zabrać do Nieba z taką samą łatwością, jak najbardziej świetlisty anioł w białej szacie. Problem jest w tym, że panią na rogu ulicy najczęściej ignoruję, a aniołom w białych szatach przypisuje nadprzyrodzone zdolności, których sam nie mam. W jednym i drugim przypadku utwierdzam oddzielenie i zapominam, że spotykam jedynie samego siebie. Już czas rozpoznać, że wszystko, co widzę i czego doświadczam, przychodzi do mnie na moją prośbę. Nie ma żadnego świata! Jest tylko mój umysł.

Tu właśnie jest klucz do zrozumienia wszystkich duchowych zjawisk, które zachodzą w tym momencie w czasie. Nie chodzi o to, żeby zbagatelizować idee „podnoszenia częstotliwości wibracji”, „zmian w świadomości”, czy „przechodzenia do innego wymiaru”. Wszystkie te ideę wyrażają bowiem myśl o transformacji. Oczywiste jest, że prawda nic nie wie o transformacji. Prawda po prostu jest! Jednak umysł, który wierzy w złudzenia, potrzebuje transformacji. Wszystkie te idee są więc pomocne na tyle, na ile pozwalam im reprezentować koniec złudzeń i świtanie prawdy w moim umyśle. Wszystkie te idee są pożytyczne tylko w takim stopniu, w jakim przypominają mi o pojedynczości mojego umysłu. Co to znaczy? To znaczy, że wszystkie duchowe zjawiska, których jestem świadkiem, o których czytam, których doświadczam, dzieją się dlatego, że tego chcę. Jeśli reaguję na nie w jakikolwiek sposób (pozytywny lub negatywny), to znaczy, że nie pamiętam, iż to ja umieściłem je w swoim umyśle – zapominam o mocy, która jest we mnie i oddaję tę moc komuś lub czemuś „innemu”. Jeśli natomiast widzę, że wszystko jest jedynie wynikiem moich myśli, i że ja nadaję wszystkiemu całe znaczenie, jakie to dla mnie mnia, to wtedy, i tylko wtedy, mam szansę przemienić swój umysł. Nie mogę oczekiwać, że wpierw zmienią się moje projekcje. To się nigdy nie wydarzy! Dlaczego? Mówi o tym wprost lekcja 23 Kursu Cudów:

Nie ma sensu lamentować nad światem. Nie ma sensu próbować zmieniać świata. Nie jest on zdolny do zmiany, ponieważ jest jedynie skutkiem. Ale naprawdę jest sens w tym, aby zmienić twoje myśli o świecie. Wtedy zmieniasz przyczynę. Skutek zmieni się automatycznie.

Gdy więc porzucę myśli o ataku i obronie, o niedostatku i zemście, o cielesnej tożsamości i śmierci, zacznę widzieć świat pokoju, miłości i światła. Nie mogę jednocześnie widzieć dwóch światów – świata oddzielenia i świata jedności. Tylko jeden z nich jest prawdziwy. Moja przemiana nie oznacza więc zamiany prawdziwego w prawdziwe – jest ona jedynie puszczeniem tego, czego nigdy nie było…

Kwantowy skok w świadomości to pierwsze i ostatnie, czyli jedyne, wydarzenie w moim umyśle. Jest ono połączeniem przyczyny i skutku, czyli rozpoznaniem, że wszelka myśl ma natychmiastowy rezultat. Nie muszę więc rozciągać mojego procesu obudzenia na kolejne miesiące, lata czy dekady. Oświecenie jest natychmiastowe, ponieważ liniowy czas nie jest prawdziwy. Właśnie dlatego Kurs Cudów przypomina mi, że świat który widzę, skończył się dawno temu. Gdy widzę świat oddzielenia, odrębnych ciał i myśli, to widzę tylko przeszłość i rzutuję ją w przyszłość, przeoczając jedynym prawdziwy moment, jakim mam – WIECZNE TERAZ…

Na czym więc polega moja funkcja w tym pojedynczym momencie przemiany mojego umysłu? Na pamiętaniu, kim jestem! Mam pamiętać, że jestem wciąż taki, jakim stworzył mnie Bóg. Gdy to staje się moim celem, to wszystkie duchowe zjawiska Nowej Ery świadomości przybierają całkowicie nowe znaczenie. Podniesienie częstotliwości wibracji oznacza teraz, że rozpoznaję zagęszczenie czy też spowolnienie energii, czyli martwotę oddzielenia, oraz podejmuję decyzję, że nie będę tego więcej tolerował w swoim umyśle. Przemiana wydarza się automatycznie, gdyż zostaję dostrojony do nowego sposobu myślenia, w którym nie mam już myśli, tylko jestem myślą. Zmiana świadomości oznacza teraz, że „umieram” jako odrębna tożsamość i rozpoznaję Źródło jedności, z którego pochodzę. Przeniesienie do innego wymiaru oznacza teraz, że uświadamiam sobie, iż znajdowałem się w nałogu liniowego czasu, dotarłem do samego dna i nie mogę tego dłużej robić – puszczam więc czas, aby wyjść poza czas, do wieczności. Dzieje się to tu i teraz. Nie muszę czekać na przebiegunowanie planety, nową Ziemię, czy otworzenie się niebios. Powtórne Przyjście Chrystusa jest bowiem jedynie korektą mojego umysłu – jest cichym przeniesieniem w stan, którego w prawdzie nigdy nie opuściłem.

 

Co to znaczy, że świat nie istnieje

Artykuł ten jest odpowiedzią na poniższy list:

W Kursie w wielu miejscach jest napisane, że ten świat nie istnieje, nie rozumiem tego, mogę zrozumieć, że jest świat duchowy oprócz świata fizycznego, ale ten świat fizyczny, jak dla mnie istnieje, ja w nim egzystuje, ruszam się, poznaję ludzi, itd… Jeśli nie istnieje, to dlaczego tu jeszcze
jesteśmy? Jak doświadczyłes tego, że ten świat nie istnieje? Basia

Idea, że „świat nie istnieje” jest całkowicie niezrozumiała dla umysłu ludzkiego, ponieważ jego egzystencja opiera się na istnieniu świata formy. Nie możesz zrozumieć Boga, czyli Miłości, dopóki Jej nie doświadczysz. Gdy zaś Jej naprawdę doświadczysz, przestaniesz rozumieć świat. Nastąpi przemiana twojego postrzegania, które teraz jest odwrócone do góry nogami.

Świat duchowy nie jest więc jakimś dodatkiem do świata fizycznego. Jest jego całkowitym zastąpieniem. Potrzebujesz jednak namacalnego i rzeczywistego doświadczenia, które zastąpi obraz świata w twoim umyśle.
To doświadczenie nazywamy w Kursie świętą chwilą. Jest to bezpośrednie osobiste przeżycie tego, że nie jesteś ciałem. Praktyka Kursu Cudów ofiaruje ci właśnie to doświadczenie.

Pytanie nie powinno brzmieć: „dlaczego tu jesteśmy?” – ale: „czy chcesz tu być?”. Czy zadowala cię egzystencja znikomej fizycznej tożsamości skazanej na powolne starzenie się i umieranie? Zawsze bowiem otrzymujesz to, czego chcesz. Taka jest natura umysłu. Jezus w Kursie Cudów próbuje Ci pokazać, że tak naprawdę nigdy nie chciałaś być w świecie, ponieważ przynosił ci on ból. Teraz możesz to sobie uświadomić. Porzuć świat! Lecz nie po to, by się poświęcać. Przecież nigdy go nie chciałeś. Czy znalazłeś tu jakiekolwiek szczęście, które nie przyniosłoby ci bólu? Czyż każda chwila zadowolenia nie była kupiona za pełną lęku cenę odmierzoną monetami cierpienia? Radość nic nie kosztuje. (Kurs Cudów, rozdział 30, V)

Decyzja więc należy do ciebie. Jeżeli będziesz zdeterminowana, by postrzegać siebie jako ciało, to w ten sposób będziesz również postrzegać wszystkich dookoła. Gdy ja ci powiem, że: „mnie tu nie ma, i ciebie również”, ponieważ „nie jesteś ciałem”, a „świat, który widzisz, nie jest życiem”, odrzucisz to jako niedorzeczne i będziesz bronić swej odrębnej tożsamości w fizycznym świecie. Być może powiesz mi: „Jak to ciebie tu nie ma, przecież ze mną rozmawiasz, przecież piszesz do mnie ten list”. Gdybym tego nie robił, to jakże mógłbym ci pomóc? Przecież nie pomógłbym ci jako zjawa w przestworzach. Potrzebowałaś kogoś podobnego do ciebie, kto jednak powie ci wprost : „Nic z tego nie jest prawdą. Chodź do Domu!”.

Naturą umysłu jest pojedynczość. A więc nie możemy oboje mieć racji. Jedno z nas na pewno się myli. Jezus mówi o tym wprost w Kursie Cudów: Nie możesz patrzeć na świat i znać Boga. Tylko jeden z nich jest prawdziwy. (Rozdział 8, VI) A więc co chciałabyś, aby było prawdą? Jeśli nie zadowala cię stan, w którym się znajdujesz i pragniesz doświadczyć czegoś innego, mogę ci pomóc.

Wpierw musisz zobaczyć, że świat to twój umysł, że nie ma nic na zewnątrz ciebie, że dosłownie wszystko, co widzisz, czujesz, myślisz, czego doświadczasz, jest wytworem twojego umysłu. A wiec świat jest twoim wytworem. Jeśli jednocześnie zobaczysz, że świat to jedynie manifestacja idei oddzielenia, a więc wszystko, czego doświadczasz jako ciało, jest odzwierciedleniem tej idei, to już prawie jesteś w Domu… Dlaczego? Bo zamiast wielu pozornych problemów, zobaczysz, że masz tylko jeden – oddzielenie od Boga. A nawet ten problem nie jest prawdziwy, bo oddzielenie w rzeczywistości nigdy się nie wydarzyło.

Ta myśl jest dla ciebie oczywiście absolutnie nie do przyjęcia. Oznacza ona bowiem, że świat nie istnieje, jak również, że Ty, jako oddzielona tożsamość, nie istniejesz. Wszystko jednak, w co wierzysz, opiera się na idei istnienia świata i dopóki cenisz to, co widzisz, i to, w co wierzysz, bedzie to dla ciebie prawdziwe. I nikt ani nic nie przekona cię, że jest inaczej. Nawet moje wyjaśnienie. Tak naprawde wyjaśnienie, co to znaczy, że świat nie istnieje, byłoby tylko potwierdzeniem istnienia świata. Jak można wyjaśnić komuś, kogo nie ma, że go nie ma? Tego można tylko doświadczyć. Dopóki tego sama nie doświadczysz, każde moje wyjaśnienie bedzie dla ciebie pustą teorią.

Prosisz, żebym odniósł się do mojej osobistej historii. Mogę ci powiedziec jedynie tyle, że doświadczyłem tego, że nie ma żadnego świata. Innymi słowy zmartwychwstałem i rozpoznałem, kim jestem. Tego doświadczenia nie da się porównać z jakimkolwiek przeżyciem z tego świata. Jest to bowiem doświadczenie absolutnego pokoju płynącego ze świadomości, że nie ma mnie tutaj, że znajduję się poza czasem i przestrzenią. Jest to doświadczenie zniknięcia ciała, zniknięcia świata, abolutnej miłości, wszechogarniajacej wolności i dawania. Nie ma ono jednak nic wspólnego z koncepcyjnym ludzkim rozumowaniem. Ludzkie rozumowanie jest bowiem zaprzeczeniem tego doświadczenia. Doświadczyłem, że nie ma żadnego świata dopiero wtedy, gdy porzuciłem swoje ograniczone ludzkie rozumowanie, które jest oparte na idei oddzielenia. Zostało ono zastąpione w moim umyśle nieograniczoną myślą Bożą, której nie sposób opisać słowami.

To nie znaczy, że kiedy doświadczyłem tego po raz pierwszy, przestałem widzieć świat fizyczny. Zobaczyłem go ponownie, ale zupełnie inaczej niż przedtem. Było to tak, jakbym widział cienką iluzoryczną zasłonę przed światłem rzeczywistości. Świat przestał być dla mnie jakąkolwiek atrakcją czy też przeszkodą. Rozpoznałem, że sam w sobie nie ma on żadnego znaczenia poza znaczeniem, jakie nadaje mu mój umysł. Jeżeli widzę świętość, to znaczy, że zaofiarowałem mu świętość. Jeżeli widzę atak, to mam świadomość, że jest on jedynie odzwierciedleniem moich własnych atakujących myśli, którym teraz pozwalam odejść. Jestem całkowicie odpowiedzialny za to, co widzę. Zajmuję się więc jedynie przemianą mojego umysłu. Czyli inaczej przebaczeniem – znikaniem – odchodzeniem z miejsca, w którym nigdy nie byłem – powrotem do Domu. Jest to niesamowita przygoda podróży do wszechświata, jakim jest Uniwersalny Umysł Boga – Źródło, którego w prawdzie nigdy nie opuściliśmy.

Teraz wszystko, co robię w świecie formy, jest włączone w ten pojedynczy cel powrotu do Źródła, czyli obudzenia ze snu oddzielenia. I wraz z moją przemianą zmienia się wszystko, co widzę. Nie myślę już i nie postrzegam, tak jak myśli i postrzega człowiek. Zamiast potępiać – wybaczam, zamiast radzić sobie z oddzieleniem – poddaję się, zamiast egzystować – żyję, zamiast atakować – uzdrawiam, zamiast utożsamiać cię z ciałem – kocham. I rozpoznaję we wszystkim siebie. Moje uzdrowienie jest więc twoim uzdrowieniem. Możesz się w każdej chwili przyłączyć do mnie i do Jezusa, który mówi do nas w swoim Kursie:

Moim celem więc jest nadal przezwyciężenie świata. Nie atakuję go, ale moja światłość rozprasza go swym blaskiem z uwagi na to, czym on jest. Światłość nie atakuje ciemności, ale ją rozprasza. Jeśli moja światłość towarzyszy ci wszędzie, to rozpraszasz ciemność wraz ze mną. Światłość ta staje się naszą światłością, a ty nie możesz przebywać w ciemności tak jak ciemność nie może przebywać tam, dokądkolwiek się udajesz. (Kurs Cudów, rozdział 8, IV)

Uwolnienie od definicji – uwolnieniem od grzechu

Photo, hand holding globe
Color

Czy kiedykolwiek słyszałes o idei, że potrzebujesz przebaczenia?

– Owszem, jeśli ja zrobię coś złego, to wówczas potrzebuję przebaczenia – odpowiadasz.

Nie, nie. Potrzebujesz przebaczenia nie tylko za swoje grzechy, ale za wszystkie grzechy wszystkich w świecie.

– O, cha cha cha, to chyba duża przesada. Dlaczego ja mam odpowiadać za grzechy innych?

Oto odpowiedź: albowiem to ty zdefiniowałeś wszystkie grzechy, które widzisz na całym świecie,  i te definicje przechowujesz we własnym umyśle. Dlatego tak wyraźnie je widzisz i odczuwasz, i tak bardzo ich nienawidzisz, bo są okropne, a zajmują miejsce w twoim pięknym boskim umyśle i są powodem twego bólu.

Obwinianie braci na zewnątrz nic ci nie da. Nigdy nic ci nie dało. Obwinianie i karanie „winnych” na zewnątrz siebie nie usuwa definicji grzechu z twojego umysłu, a dopóki definicja ta nie zostanie usunięta, będziesz odczuwał ból z jej powodu. Będziesz się więc domagał ścigania oraz karania winnych obecności tej definicji w twoim umyśle, a to jest oczywistym obłędem. Lecz zgadnij co? „Oni” nie wytworzyli tej definicji w twoim umyśle, ani nie zostałeś zmuszony do wytworzenia takiej definicji na podstawie tego, co zaobserwowałeś!  O nie. Skoro zaobserwowałeś to na zewnątrz, to znaczy, że wpierw wytworzyłeś to wewnątrz. Najpierw wytwarzasz definicję, a następnie ją obserwujesz. Nie można zaobserwować czegoś, czego w umyśle nie ma, więc dopóki nie było definicji grzechu, nie było nic do zaobserwowania.  Zatem zanim ujrzałeś ideę grzechu na zewnątrz, to wpierw wytworzyłeś ją wewnątrz.

Świat, który widzisz, jest tym, co mu dałeś, niczym więcej. Choć jednak nie jest niczym więcej, nie jest też niczym mniej. Z tego powodu jest ważny dla ciebie. Jest świadkiem stanu twojego umysłu; zewnętrznym obrazem wewnętrznego stanu. Jak człowiek mysli tak postrzega.    (…) Postrzeganie jest wynikiem a nie przyczyną. (…) Potępienie jest twoim sądem nad samym sobą i właśnie to bedziesz projektował na świat. (Kurs Cudów, rozdział 21.1)

– Czy to oznacza, że przed wytworzeniem idei grzechu w moim umyśle nie było grzechu?

Oczywiście, że tak. Zaczynasz rozsądnie myśleć. Dopóki nie było idei grzechu w twoim umyśle, nic nie wiedziałeś o żadnym grzechu i nigdzie go nie widziałeś, bo nigdzie go nie było. Przecież Bóg nie stworzył grzechu! Byłeś zatem całkowicie szczęśliwy, podzielając pojedynczą Wolę Boga i nic nie mąciło twojego pokoju, radości i miłości, jaką darzyłeś całe stworzenie. Idea grzechu zredukowała twoją ekspresję miłości, a zatem i radość, niemal do zera. Przestałeś kochać, bo postrzegłeś coś, czego kochać nie sposób. Dlatego uwolnienie zawiera się w rozpoznaniu, że to pochodzi od ciebie, i co więcej: nie jest prawdziwe.

Czy zaczynasz zatem rozpoznawać potrzebę przebaczenia sobie swojej własnej definicji siebie? Bez definicji grzech nie istnieje. Tak naprawdę definicja, czy też pojęcie o sobie samym jest tym samym, co grzech.  Bóg to nie definicja! A zatem ten, kto wytwarza definicję, wytwarza „grzech” i w ten sposób staje się posiadaczem grzechu, a więc w tym sensie jest „grzesznikiem”. Jeżeli jednak wszelkie definicje grzechu znajdują się w twoim umyśle,  i właśnie dlatego jesteś ich świadomy, to co oznacza ich likwidacja? Oznacza likwidację grzechu! Co za odkrycie!  Likwidacja definicji powoduje usunięcie grzechu, i to nie tylko z twojego umysłu, ale także  z zewnętrznego świata.  Usunie go z wszystkich. Czyż to nie prawdziwy cud? Oczywiście, że tak.  Nie może być inaczej. Oto masz klucz do zbawienia. Możesz odegrać rolę  zbawiciela świata. Możesz odpuścić grzechy!

– Czy aby nie za daleko się posuwasz? Czy to nie jest bluźnierstwo?

Nie wahaj się. Pamiętasz, o czym mówi Nowy Testament? Otóż żebyście wiedzieli, iż Syn Człowieczy ma na ziemi władzę odpuszczania grzechów. (Mt 9,6, Biblia Tysiąclecia) A Syn Czlowieczy to ty. Co więc oznacza odpuszczenie grzechu? Jest twoim rozpoznaniem, że grzech –  czyli oddzielenie – nigdy nie był prawdziwy, i nigdy nie miał wpływu na twoją rzeczywistość.

Idea grzechu od początku była bluźnierstwem, gdyż doskonały i święty  Bóg jej nie stworzył, a zatem nigdy nie zaistniała.  Upieranie się, że grzech istnieje, lub że ktoś jest grzesznikiem  jest arogancją wobec Boga. Można to inaczej wyrazić w ten sposób: upieranie się, że oddzielenie istnieje, to arogancja wobec Boga. To nauczanie, że Synowie Boży są silniejsi od Ojca i że potrafią przeciwstawiać się Jego Woli, a On  nie może nic na to poradzić. Taka jest wewnętrzna treść idei grzechu: że potrafisz się przeciwstawić Woli Boga! A oczywiście nie możesz ani nie chcesz, gdyż Jego Wola jest twoją własną i innej nie masz.

Powtórzmy więc: idea grzechu jest w całości twoim wytworem, mieści się w twoim własnym umyśle i jest całkowicie niepoczytalna.  Nie ma innej przyczyny poza tobą i nie ma innej lokalizacji poza tobą.  Dostałeś od Boga doskonały święty umysł. Jeżeli znajdujesz w nim coś nieczystego, to są to twoje nieczyste nieprzebaczające myśli – sny pomyślane w oddzieleniu od Boga.

Nieprzebaczająca myśl czyni wiele. Gorączkowo działając, dąży do swego celu, przekręcając i unieważniając to, co widzi jako przeszkodę na obranej przez siebie drodze. Wypaczenie jest zarówno jej celem, jak i środkiem, za pomocą którego chciałaby go osiagnąć. Przystepuje do swych rozwścieczonych prób zdruzgotania rzeczywistości, nie troszcząc się o nic, co zdawałoby sie przeczyć jej punktowi widzenia.  (Kurs Cudów, Czym jest przebaczenie?)

Jeśli uświadomisz sobie swoją odpowiedzialność za ideę grzechu oraz jej lokalizację, wówczas wyrazisz chęć, by zająć się przebaczeniem samemu sobie. Tak,  jest to trochę zaskakujące. Być może myślałeś, że masz wszystkich grzeszników w garści,  że znasz ich wszystkie grzeszki i że jeżeli kiedykolwiek będzie mowa o przebaczeniu, to co najwyżej zajmiesz pozycję przebaczającego „komuś innemu”. I to oczywiście tylko w takim stopniu, w jakim uznasz to za stosowne, a to jest raczej mało prawdopodobne.  I nagle Jezus wszystko wywraca do góry nogami, mówiąc ci, że owszem, potrzebujesz dać przebaczenie – ale sobie samemu! To chyba trochę burzy twój utrwalony porządek rzeczy… Ale jakaż to okazja do zmartwychwstania!

Przypomnijmy, co Kurs Cudów mówi o darach, jakie ofiarowuje ci twoje własne wybaczenie idei grzechu i anulowanie wszystkich definicji:

Przebaczenie ofiarowuje  wszystko, czego chcę.

Cóż takiego mógłbyś chcieć, czego przebaczenie dać nie może? Chcesz pokoju? Przebaczenie go ofiarowuje. Chcesz szczęścia, cichego umysłu, pewności celu i poczucia wartości i piękna, które wykraczają poza świat? Chcesz opieki, bezpieczeństwa i ciepła pewnej i nieustającej ochrony? Chcesz cichości, której nie sposób zakłócić, łagodności, której nigdy nie można zranić, głębokiego, trwałego komfortu i tak doskonałego wypoczynku, że nigdy nie można go zburzyć? Przebaczenie ofiarowuje ci to wszystko, a nawet więcej (Kurs Cudów, lekcja 122)


Henryk

Uzdrów mój umysł, Ojcze

„Uzdrów mój umysł, Ojcze!” – to prosta modlitwa uzdrowiciela przez cuda. Jako Nauczyciel Boży nigdy nie prosisz o uzdrowienie czegoś na zewnątrz ciebie, bo nie ma nic na zewnątrz ciebie. Nie prosisz o uzdrowienie ciała, ponieważ to nie ciało jest chore, lecz umysł, który utożsamił się z ciałem. Nie prosisz też o uzdrowienie dla kogoś innego, ponieważ wiesz, że każdy pozorny symptom choroby, cierpienia, czy jakiegokolwiek problemu, który postrzegasz, odzwierciedla jedynie myśl o oddzieleniu od Boga. Ta myśl jest w twoim umyśle, a więc gdy prosisz o uzdrowienie, prosisz o to, abyś sam mógł to zobaczyć inaczej. Prosisz o to, abyś mógł zobaczyć doskonałość poza pozorami.

Oddzielenie bowiem w prawdzie się nie wydarzyło, ponieważ nigdy nie mogłeś się odłączyć od wiecznej miłości Boga. Pozorna rzeczywistość świata czasu i przestrzeni zdaje się przekonywać cię, że mogłeś tego dokonać. Dlatego twoją odpowiedzialnością jest pamiętać, że ty sam wytworzyłeś świat jako zaprzeczenie własnej doskonałości, a teraz – poprzez transformację własnego umysłu – uzdrawiasz świat od swej własnej wiary w niego. Uzdrowienie świata, czy też jakiegokolwiek przejawu choroby na tym świecie, jest więc jedynie uzdrowieniem twojego umysłu.

Jakże prawdziwa staje się myśl z Kursu: „Kiedy jestem uzdrowiony, nie jestem uzdrowiony sam”, gdy zaczynasz jej doświadczać! Niczego nie da się przyrównać do doświadczenia wolności i radości, jakie przynosi odkrycie własnej pełni. Jest to dosłownie końcem świata. Jest to przypomnieniem, że nigdy nie zmieniłeś swojej rzeczywistości i wciąż jesteś taki, jakim stworzył cię Bóg. A ponieważ ty takim jesteś, takie też musi być wszystko, ponieważ Bóg stworzył cię jako wszystko.

A więc niech twoją odpowiedzią na wszelką pokusę utożsamiania się z oddzieleniem – czyli z czymś mniejszym niż wszystko, niż pełnia – będzie ta prosta modlitwa: „Uzdrów mój umysł, Ojcze!”. Możesz jeszcze dodać: „Dziękuję”, ponieważ zapewniam cię, że każda szczera modlitwa serca zostaje wysłuchana. Poprzez swoje „dziękuję” przyjmujesz pomoc, o którą poprosiłeś. Możesz też sobie pozwolić na kwantowy skok w swoim umyśle i w chwili pokusy – zamiast skupiać się na proszeniu o coś, czego rzekomo nie masz – nie proś, tylko od razu powiedz: „Ojcze, dziękuję za uzdrowienie mojego umysłu”. W ten sposób uznajesz, że uzdrowienie już się dokonało, nawet jeśli pozornie nie widzisz jeszcze jego rezultatów. Zamiast koncentrować się na oczekiwaniu konkretnego wyniku, utwierdzając się tym samym w przekonaniu, że jeszcze go nie osiągnąłeś, przyjmujesz Bożę łaskę, która cię otacza. To działa! Zadziałało dla mnie… O mój Boże, dziękuję!

Prawda czy złudzenie

Napisano już wiele książek na temat oświecenia, obudzenia, transformacji, czy też po prostu o odkryciu lepszej drogi. Wiele osób, opierając się na swoich osobistych doświadczeniach, pisało o nierzeczywistości śmierci. Sporo tak zwanych ekspertów przelewało na papier własne myśli o oświeceniu. Powstało też wiele książek na temat oświeconych mistrzów. Jednak żadna z tych książek nie mówi nam, jak samemu osiągnąć to, co oni osiągnęli.

Istnieje jednak książka przedstawiająca bardzo konkretne instrukcje i wskazówki, które mają prowadzić do twojego osobistego doświadczenia obudzenia. Jedna książka – największe arcydzieło, jakie ten świat kiedykolwiek widział. Wciąż jednak dziwi mnie to, jak niewiele ludzi o niej wie. Jak to możliwe, że arcydzieło to pozostaje tak bardzo niezauważone? Nawet ci, którzy je znają, najczęściej, jeśli nie zawsze, nie mają pojęcia, co ono naprawdę oferuje. Aby to wiedzieć, trzeba tego osobiście doświadczyć. Innymi słowy, wiedza przychodzi tylko dzięki przemianie umysłu. Oświecenia nie można sobie wykoncypować. Trzeba go jedynie doświadczyć.

Tą jedną książką, tym niezrównanym arcydziełem, o którym mówię, jest Kurs Cudów. Ofiarowuje on środki, dzięki którym możesz osobiście uświadomić sobie, że świat, w którym się znajdujesz – ta obiektywna, doczesna, liniowa sekwencja czasu, której jedynym wynikiem jest śmierć – nie ma nic wspólnego z Prawdą o tobie. Kurs jest całościowym wszechobejmującym programem oświecenia. Składa się z Tekstu (31 rozdziałów), Książki ćwiczeń (365 lekcji) oraz Podręcznika dla nauczycieli. Masz tu wszystko, czego mógłbyś potrzebować.

Pozostaje tylko pytanie: czy rzeczywiście tego potrzebujesz? Czy potrzebujesz lepszej drogi, czy też satysfakcjonuje cię twoja pozorna ludzka kondycja? Innymi słowy, czy zadowala cię przeżywanie wciąż na nowo egzystencji strachu, bólu i śmierci, która jest twoim osobistym snem oddzielenia? A może raczej jesteś takim, jakim stworzył cię Bóg, wiecznie szczęśliwy w domu w Niebie, gdzie naprawdę jesteś i zawsze byłeś?

Czym jest Kurs Cudów? Jest to bezpośredni przekaz spoza czasu od naszego zbawiciela Jezusa Chrystusa z Nazaretu, zmartwychwstałego człowieka, który przypomniał sobie Boga i przekazuje tę pamięć w Kursie, zwracając naszą uwagę na konieczność indywidualnego doświadczenia obudzenia do całkiem nowej rzeczywistości. Dzieje się to tu i teraz, gdy uświadamiamy sobie, że nie ma żadnego świata.

O czym mówi przesłanie zmartwychwstałego człowieka Jezusa Chrystusa? O tym, że ten świat choroby, bólu i śmierci nie jest twoim domem. Śnisz po prostu sen śmierci i musisz się obudzić do swojej prawdziwej wiecznej radosnej Jaźni. Twoim jedynym celem staje się osobiste doświadczenie fizycznego zmartwychwstania.

W całym Kursie Jezus mówi do nas o naszej ludzkiej kondycji. W bardzo bezkompromisowy sposób odnosi się do relacji między pojęciem jaźni a Jaźnią stworzoną przez Boga. Ty sam wytworzyłeś pojęcie jaźni. Nie przypomina cię ono pod żadnym względem. To pojęcie jest bożkiem wytworzonym po to, by zająć miejsce twej rzeczywistości jako Syna Boga. (Kurs Cudów, Tekst, Rozdział 31, cz. V)

Być może nadszedł już czas, abyś zadał sobie jedno pytanie, którego tak naprawdę nie chcesz zadać: Kim jestem? Oznaczałoby to uczciwe przyjrzenie się sytuacji, w której się znajdujesz. Czy jestem egzystującą w czasie istotą zwaną człowiekiem, zrodzoną tylko po to, by umrzeć? Czy naprawdę jestem tym ciałem, które rodzi się w bólu, jest ograniczone, ciągle czegoś pragnie i czegoś potrzebuje? Jezus mówi o tym bardzo wyraźnie: Nie zadowalaj się małością. Upewnij się zaś, że rozumiesz, co to jest małość i dlaczego nigdy nie mogłaby cię zadowolić. Małość to ofiara, którą składasz samemu sobie. Składasz ją zamiast wielkości i ją przyjmujesz. Wszystko na tym świecie jest małe, bo ten świat składa się z małości, w dziwacznym przekonaniu, jakoby małość mogła cię zadowolić. Dążąc do czegokolwiek na tym świecie, w przekonaniu, że to coś przyniesie ci pokój, umniejszasz siebie i czynisz ślepym na wspaniałość. Twojemu dążeniu i czujności dano wybierać pomiędzy małością a wspaniałością. Jedną z nich zawsze wybierzesz kosztem drugiej. (Kurs Cudów, Tekst, Rozdział 15, cz. III)

Czy zaczynasz rozumieć, co ofiaruje ci Kurs Cudów? Czy zaczynasz dostrzegać potrzebę doświadczenia przemiany umysłu, przeistoczenia cielesnej tożsamości? Jeśli rzeczywiście nie ma żadnego świata – a jednak jako ludzie szukamy jedynie zaspokojenia w świecie małości – to rozsądne byłoby stwierdzenie, że nie wiem, kim naprawdę jestem ani czym jest rzeczywistość. Nie wiem, kim jestem, skąd przybyłem, co tu robię ani dokąd zmierzam. Niczego nie wiem. Gdy Jezus mówi, że jesteś ślepy, głuchy i głupi, on naprawdę ma to na myśli!

Jezus mówi nam, że ten świat nie jest naszym domem, że to miejsce choroby, bólu i śmierci nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Możesz jednak doświadczyć swojej rzeczywistości tu i teraz – nie przez  śmierć, lecz dzięki przemianie umysłu. Dlaczego miałbyś nie pragnąć tego ponad wszystko inne? Istnieje tylko jeden powód, jedna przeszkoda: nie potrzebujesz tego.

Lecz to jest tylko kwestią czasu. Sam Jezus mówi, że każdy musi się dowiedzieć, iż nie ma żadnego świata. On ofiaruje pomoc, ale my musimy tę pomoc przyjąć. Książka Ćwiczeń zmierza do systematycznego wyćwiczenia twego umysłu w odmiennym postrzeganiu wszystkich i wszystkiego w świecie. (Kurs Cudów, Książka Ćwiczeń, Wprowadzenie). Jezus mówi nam wprost: słuchaj, ucz się i zrób to. Innymi słowy: Słuchaj tego, co mówię, ucz się ode mnie i rób to, o co proszę. Tak naprawdę Kurs Cudów jest anulowaniem tego, co pozornie zrobiono. Jest więc oduczeniem, czyli usunięciem wszystkich przeszkód, za pomocą których zaprzeczaliśmy naszej rzeczywistości.

Podsumowaniem wszystkiego, co powiedzieliśmy, a zarazem przedsmakiem tego, czego doświadczysz, niech będą trzy lekcje z Książki Ćwiczeń:

Cokolwiek widzę nic nie znaczy.
Niebo jest decyzją, którą muszę podjąć.
Jestem takim, jakim stworzył mnie Bóg.

A więc na co jeszcze czekasz? Dano ci środki do osiągnięcia celu! Wracaj do Domu!

Joany